Wczoraj rano w Łodzi, w wieku 81 lat, po długiej i ciężkiej chorobie, zasnął w Panu śp. Lech Jacek Golczyński, rodem z Wilna, animator łódzkiego środowiska osób niepełnosprawnych, kawaler Medalu św. Brata Alberta (na zdjęciu pierwszy z lewej).
Poniżej wspomnienie o nim z mojej książki „Personalnik subiektywny” z 2013 r.
Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie …
Lech Jacek Golczyński
Urodził się Wilnie, lecz obecnie mieszka w Łodzi. Jego ojciec, lekarz, został spalony żywcem w więzieniu w Radogoszczy w 1945 r. Z wykształcenia jest chemikiem. Jego syn Patryka jest autystykiem. W latach 70. Golczyński zaczął tworzyć pierwsze stowarzyszenia i duszpasterstwa. Wykonywał w swoim mieście dokładnie taką samą pracę jak Teresa Breza we Wrocławiu czy Andrzej Sekuradzki w Zakopanym. Spotkałem go przypadkowo na mostku nad rzeczką Poniczanką w Rabce i zagadnąłem, bo szły z nim dzieci niepełnosprawne. Okazało się, że są z duszpasterstwa łódzkiego. Później zdarzało się jeszcze, że mieliśmy obozy w tym samym czasie – on zawsze w Ponicach, a my w Rabce, choć potem i my organizowaliśmy w Ponicach. Tak się zaprzyjaźniliśmy i postanowiliśmy, że będziemy ze sobą współpracować.
Kiedy powstała Fundacja, Jacek bardzo chciał, żeby otworzyły filię w Łodzi. Jego nieugiętość i zapał przekonały Pruszyński do tego pomysłu, ja na początku byłem raczej sceptyczny. Niemniej w 1989 roku, na pierwszym zjeździe walnym, powołaliśmy cztery filie, w tym jedną w Łodzi. Jej animacją zajął się Jacek. Bardzo szybko, bo już 1991 roku, powstał dom pomocy społeczne przy ulicy Helenówek, leżący na pograniczu Łodzi i Zgierza. Od swojego kuzyna lekarza dowiedział się, że jest opuszczona szkoła w Chorzeszowie, w gminie Wodzierady w powiecie łaskim. Przejęliśmy budynek, a Jan Bujnowicz, dyrektor z Helenówka, zajął się przebudową. Dzięki temu jest drugi dom stałego pobytu; trzeci zamierzamy budować. Przez długi okres Jacek był w Zarządzie Fundacji i w Radzie Fundacji. W 2012 roku, w 25-lecie Fundacji, w uznaniu jego zaangażowania został odznaczony Medalem św. Brata Alberta.
Jacek (używa zawsze drugiego imienia) jest człowiekiem wylewnym, bardzo rozmownym i zawsze wszędzie jest go pełno. Miał taki samochód poprzerabiany niezliczoną ilość razy, mówiliśmy na niego bombowiec, bo miał uszkodzony tłumik – gdy jechał, było go słychać z daleka. Kiedyś, na zjeździe Rady Fundacji, zauważył, że z zupy, która miała być nam podana, wystają kości. Oznajmił, że jest wegetarianinem, bo raz przyśnił mu się zaprzyjaźniony pies przerżnięty na pół, przyszła do niego jedna połówka i zapytała: dlaczego mnie zjadłeś? Zawsze opowiada różne barwne historie i anegdotek, człowiek dusza. Typowy wilniuk.