Proboszczem w mojej rodzinnej parafii pod wezwaniem św. Mikołaja był ks. Stanisław Grodecki. Urodził się w 1906 r. święcenia kapłańskie przyjął w 1931 roku pod nazwiskiem Gnyś. Dopiero rok później wraz braćmi przywrócił właściwe brzmienie swoje nazwiska, zniekształconego w czasie zaborów. Jego przyjaciółmi z rocznika byli Julian Groblicki, późniejszy biskup pomocniczy, i Władysław Bukowiński, późniejszy duszpasterz w Kazachstanie, a obecnie kandydat na ołtarze. We sierpniu 1939 r. został zmobilizowany w stopniu kapitana, jako kapelan słynnego 8 pułku ułanów im. księcia Józefa Poniatowskiego, wchodzącego w skład Armii „Kraków”, przeszedł cały szlak bojowy. Do niewoli dostał się w czasie przebijania się do Rumunii.
Początkowo przetrzymywany był jako jeniec wojenny w jednym z oflagów, skąd został zesłany do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, a następnie do Dachau, gdzie więziono księży w wielu krajów. W bardzo ciężkich warunkach doczekał wyzwolenia w 1945 roku. Żartował później, że przez dwa ostatnie lata, po przegranej Niemców w bitwie o Stalingrad, był już jak sanatorium w porównaniu z tym, czego więźniowie doświadczali na początku. W ogóle dość chętnie opowiadał o czasach wojennych, o pobycie w obozie – co nie było takie częste, gdyż ludzi naznaczonych znamieniem wojny niełatwo nakłonić do zwierzeń.
Od niego po raz pierwszy usłyszałem, że obrona Westerplatte, we wrześniu 1939 roku, nie do końca miała taki przebieg, jak to przedstawiano w oficjalnej wersji – chodziło o rolę, jaką miał w niej odegrać mjr. Henryk Sucharski. Według niego zawiódł on, a faktycznym dowódca obrony był kpt. Franciszek Dąbrowski. A wiedział o tym od swojego brata, por. Stefana Grodeckiego, który był adiutantem Sucharskiego. Po wyzwoleniu służył w Armii Andersa, wyjechał do Anglii, ale w 1947 r. powrócił do kraju. Przez wiele lat był w wikarym w bazylice mariackiej. W końcu, zmęczony tym stanem rzeczy, bo był już w dość słusznym wieku, zwrócił się do kard. Wojtyły o przyznanie parafii lub wysłanie na misje. Wtedy właśnie został mianowany proboszczem u św. Mikołaja.
(…)
W czasie mojej praktyki kancelaryjnej oznajmił mi, że pokaże mi jedną z największych tajemnic parafii. W pierwszej chwili myślałem, że chodzi o jakiś ukryty skarb. Tą tajemnicą była jednak księga ślubów z 1910 roku. Pod datą 10 listopada widniała informacja, że ślub katolicki w tejże parafii wzięło dwoje przyjezdnych z zaboru rosyjskiego: Zofia Muszkat (wywodząca się z rodziny żydowskiej) oraz – uwaga! – Feliks Dzierżyński. Tak, ten sam, który przeszedł do historii jako kat narodu polskiego i rosyjskiego. Księgę tę proboszcz trzymał w ukryciu, bo za czasów Gomułki chciano mu ją zabrać, aby umieścić w Muzeum Historii Ruchu Rewolucyjnego w Łodzi. Oczywiście się na to nie zgodził. Jedynie ją sfotografowano. Dla polskich komunistów to była wielka relikwia. Księga ta przetrwała do dziś.
Ks. Grodecki zmarł w 1983 r., został pochowany w rodzinnej Skrzydlnej. Jego brat Stefan, spoczywa na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.