Foto – Niemcy i ich wschodni kolaboranci.
Kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Świadkiem ludobójstwa dokonanego w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. na warszawskiej Woli była siostra mojej babci, śp. Aniela Muraszka, wówczas furtianka w klasztorze karmelitanek bosych, a następnie siostra zakonna o imieniu Agata w zgromadzeniu sióstr adoratorek w Bolesławcu na Dolnym Śląsku.
Aniela Muszka ze swoim bratankiem Mieczysławem Muraszką – ok. 1937 r.
Kilkanaście lat temu spisałem wspomnienia Cioci. Ona sama zatytułowała je „Trzykrotnie pod murem straceń”, gdyż wraz z innymi karmelitankami trzy razy stanęła w obliczu śmierci i trzy razy została cudownie ocalona. Oto kilka fragmentów tych wspomnień,:
„Urodziłam się w 1919 r. w Korościatynie k. Monasterzysk /powiat Buczacz, woj. Tarnopol/ jako najmłodsze z 9-ga dzieci Jana Muraszki i Marii zd. Steingierskiej. Od lutego 1939 pracowałam we Lwowie w Zakładzie dla Starców im. Bilińskich. We wrześniu tegoż roku byłam sanitariuszką w czasie obrony Lwowa. W marcu 1943 r., a więc jeszcze przed wymordowaniem Polaków przez banderowców w mojej rodzinnej wiosce, wstąpiłam do karmelitanek klauzurowych we Lwowie.
Od razu zostałam wysłana do Warszawy, gdyż tamtejsza wspólnota zakonna była w czasie wojny wznawiana przez karmelitanki lwowskie. Zostałam furtianką. w klasztorze pw. Ducha Świętego i św. Józefa w Warszawie, który znajdował się w dawnym pałacu Bienackich przy ul. Wolskiej 27/29, w pobliżu klasztoru ojców redemptorystów na Karolkowej. Oddzielał nas jedynie mur. Ojcowie przychodzili codziennie z mszą św. (…)
Aniela Muszka jako kandydatka do sióstr karmelitanek ze swoim bratem Józefem oraz bratową i bratankiem
5 sierpnia rozpoczęła się na Woli masakra ludności cywilnej. Poprowadzono nas pod mur posiekany kulami, gdzie rozstrzeliwano ludzi. Pilnowało nas dwóch żołnierzy, czekając na rozkaz, aby i nas rozstrzelać. Obok nas stało także dwóch mężczyzn i jeden staruszek. Obaj mężczyźni trzymali na rękach małe dzieci, licząc, że ich to uratuje. (…) Po chwili podeszli do nich Niemcy, wyrwali im te dzieci i rzucili je jak piłki na trawnik. Matki tych dzieci zdążyły podbiec i złapać je. Pierwszemu mężczyźnie kazano iść przed siebie. Gdy zrobił kilka kroków, padł strzał, który go zabił. Drugi mężczyzna szedł po bohatersku, wyprostowany. Dostał jedną kulę, ale szedł dalej. Później dostał drugą kule i wówczas padł na trawnik
Obok mnie stała cały czas siostra Klara Zielińska. Wstąpiła ona do zakonu pod wpływem ks. Władysława Korniłowicza z Lasek, którego była penitentką. Cały czas modliła się żarliwie. Byłyśmy pewne, że zaraz także zginiemy. Zrobiłam rachunek sumienia, a jedna z sióstr powiedziała: „Jeszcze dziś będziemy w niebie”. Wówczas siostra Elżbieta głośno krzyknęła: „Jezus, Maryjo, św. Józefie – w ręce wasze oddajemy dusze nasze!”. Wtedy do oficera niemieckiego, który dowodził oddziałem, a który stał na ganku klasztornym, podszedł jakiś młody żołnierz i długo go o coś prosił. Po chwili oficer kiwnął głową i żołnierz odprowadził nas wszystkie na bok. Ten żołnierz mówił do nas po polsku, był bowiem Ślązakiem. Mówił nam, że też ma siostrę rodzoną w zakonie i że wyprosił u oficera nasze uwolnienie. (…)
Klasztor karmelitański przy ul. Wolskiej 27.
Pod eskortą opuściłyśmy klasztor. Było nas razem 17 sióstr karmelitanek. Za nami szła także grupa kobiet, które głośno płakały, gdyż pozabijani ich mężowie i ojcowie pozostali pod murem. Wraz z nimi szły także ich dzieci. Ów żołnierz wyprowadził nas na ul. Wolską, cały czas wołając „Szybko, szybko”. Po chwili powrócił do oddziału, mówiąc nam na pożegnanie: „Siostry, przede wszystkim powinnyśmy podziękować Panu Bogu, a następnie mojej siostrze. Ja to zrobiłem to dla niej, bo wiem, że ona by tego ode mnie żądała”. Szłyśmy wśród płonących domów, które Niemcy podlewali benzyną. Spadały fragmenty kamienic, wzbijając jeszcze większe płomienie. Widziałam jak płonie całe miasto. Widok był straszny. Później czytałam po latach wizję św. Siostry Faustyny, która pisała o „mieście w ogniu”. To na pewno była przepowiednia o ginącej Warszawie. Widziałam też jak do pobliskiego kościoła św. Wojciecha codziennie przywożeni są Warszawiacy , których wieczorem rozstrzeliwano, a w nocy palono ich zwłoki. (…)
Parę dni później żołnierze niemieccy wprowadzili nas do kościoła św. Wojciecha przy ul. Wolskiej, nakazując posprzątanie świątyni. Przełożona była przekonana, że idziemy na pewną śmierć, gdyż przed kościołem leżały stosy spalonych zwłok ludzkich. Dlatego też przed wejściem do świątyni udzieliła w obliczu śmierci wszystkim nowicjuszkom profesji zakonnej. Po udzieleniu profesji odmówiłyśmy „Te Deum”. Kościół był nieprawdopodobnie brudny. Uwięzieni ludzie załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne w przedsionku kościelnym. Musiałyśmy wszystko czyścić gołymi rękami. Na środku kościoła stało okrwawione krzesło, na którym męczono więźniów. Wieczorem pod kościół przywożono ciężarówką mężczyzn, których od razu rozstrzeliwano. Biedni ci ludzie patrzyli na nas z ogromną żałością. (…) Wieczorem jednak odprowadzono nas na bok i w ten sposób po raz drugi zostałyśmy ocalone.
Nazajutrz znów nas wyprowadzona. Po raz trzeci ze spokojem czekałyśmy na śmierć. Obok nas paliły się stosy ze zwłokami rozstrzelanych. Jednak znów Pan Bóg nas ocalił. Żołnierze odprowadzili nas bowiem nie pod mur straceń, ale na ulicę Wolską. Kazano nam znów iść wiele kilometrów, tym razem na dworzec kolejowy w Pruszkowie. Droga była potwornie męcząca. Słaniałyśmy się na nogach, bo żadna nic nie jadła. Następnego dnia wraz z innymi mieszkańcami Warszawy zapędzono nas do pociągu towarowego. Na postoju w lesie jedna z sióstr karmelitanek, rodem z Francji, ułamała kilka gałązek z zielonymi liśćmi i powtykała je pomiędzy zewnętrzne deski wagonu. Był to bowiem dzień 15 sierpnia, dzień Matki Bożej Zielnej, czyli Uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej (…) Z Pruszkowa wywieziono nas na roboty do fabryki amunicji w Niemczech.
Dzisiaj po dziesiątkach od ludobójstwa, w czasie którego zamordowano 50 tysięcy bezbronnych mieszkańcach warszawskiej Woli, dziękuję Panu Boga za trzykrotne cudowne ocalenie.”
Aniela Muraszka (jako siostra Agata w Zgromadzeniu Adoratorek Krwi Chrystusa w Bolesławcu) nad grobem swojej rodzonej siostry Anny Muraszki, czyli karmelitanki Stanisławy Teresy od Dzieciątka Jezus, zmarłej w 1948 r. w Namur w Belgii.