Wracam z bardzo mieszanymi uczuciami z uroczystości upamiętniających ofiary ludobójstwa Hucie Pieniackiej, które to uroczystości odbyły się przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Z jednej strony ogromne zaangażowanie organizatorów – min. Jana Kasprzyka, szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych i p. Małgorzaty Gośniowskiej-Koli, prezes Stowarzyszenia Huta Pieniacka ze Wschowy. Także godna postawa Kancelarii Prezydenta RP, reprezentowanej przez min. Wojciecha Kolarskiego, Instytutu Pamięci Narodowej oraz Wojska Polskiego, które wystawiło kompanię honorową i przeprowadziło Apel Pamięci. Z drugiej jednak strony rzucająca się w oczy absencja tzw. „elit politycznych”, tak z obozu władzy, jak i opozycji. Żenujące były niektóre przesłane listy, w których ani słowa o ludobójstwie, a jedynie eufemizmy w postaci „rzezi” czy „zbrodni”. Czego ci ludzie tak panicznie się boją?
Dodam, że uroczystości zlekceważyli po raz kolejny ambasador Ukrainy Andrzej Deschcicia oraz duchowni Cerkwi greckokatolickiej. Pod Grobem Nieznanego Żołnierza nie było też ani jednego biskupa rzymskokatolickiego. Jedynie biskup polowy przyszedł na początek mszy św. w katedrze polowej tłumacząc się, że musi iść zaraz na „ważną naradę do kard. Kazimierza Nycza”.
Dlatego też, co piszę z przykrością, w kolejne obietnice p. premiera Mateusza Morawieckiego nie wierzę. Jest bowiem wciąż tak jak za poprzednich rządów PO i PiS – miliony płyną z kieszeni polskich podatników do budżetu Ukrainy (czytaj: do kieszeni tamtejszych oligarchów), a w „podzięce” blokada ekshumacji i fałszowanie historii.