Korespondencja z Krakowa.
Mam nadzieję, że zaplanowana jeszcze na stary rok ewakuacja Polaków z Donbasu zakończy się sukcesem na początku nowego, ale zamieszanie wokół niej nakazuje po raz kolejny postawić pytanie o to, jak III Rzeczpospolita traktuje swoich rodaków poza granicami kraju, zwłaszcza tych, którzy nie z własnej woli znaleźli się po 1945 roku na wschodzie.
Od 1989 roku nie mamy spójnej polityki w tej ważnej materii, nie poradził sobie z problemem repatriacji mający te sprawy w swojej pieczy od czasów II RP Senat, nie dała rady Wspólnota Polska, sprawdziły się tylko niektóre samorządy. Z dumą – jako krakowianin – przypominam, że jedną z pierwszych gmin, która przyjęła polskie rodziny z Kazachstanu były niewielkie, ale prężne gospodarczo i społecznie Niepołomice. W ich ślady poszły inne samorządy, ale nie są one w stanie udźwignąć tak wielkiego problemu w skali całego kraju.
Stosunek do rodaków (nawet jeżeli utracili oni w wyniku dziejowych zawieruch polskie obywatelstwo) jest jednym z dowodów na skuteczność działania suwerennego państwa polskiego, zwłaszcza że pomocy potrzebuje tylko ta ich część, która mieszka na wschód od Bugu. Jedni chcą na stałe powrócić do kraju swych przodków, inni oczekują tylko na opiekę ze strony władz RP w tych państwach, do których rzucił ich los, a ściśle mówiąc stalinowska polityka wysiedleni i przesiedleń.
Już na początku lat 90. ubiegłego wieku głosiłem publicznie tezę, że z powodu nie najlepszej kondycji ekonomicznej podnoszącej się z pozostawionych przez komunistyczny reżim PRL ruin gospodarczych III Rzeczypospolitej należy poprosić o pomoc bogate oraz mające silne wpływy w krajach swego przymusowego bądź dobrowolnego osiedlenia uchodźstwo polityczne i żołnierskie (nie mylić z emigracją zarobkową). Wielokrotnie rozmawiałem o tym z przyjaciółmi z „polskiego Londynu” i zawsze deklarowali chęć włączenia się w takie działania, do których impuls powinien przyjść jednak z Warszawy.
Niestety, ze stolicy niepodległej Polski nie płynęły żadne zachęty, brak było tak woli politycznej, jak przemyślanej strategii rozwiązania tego problemu. Nasi rodacy zza Buga mieli więc (i nadal mają) prawo czuć się opuszczeni przez ojczyznę będącą dla nich macochą, a nie matką. Szczególnie widać to w takich sytuacjach, z jaką mamy obecnie do czynienia w ogarniętym wojną Donbasie, kiedy najpierw obiecuje im się szybką ewakuację, a potem okazuje się, że nikt jej fachowo nie przygotował.
Oprócz doraźnych działań konieczna jest jednak także długofalowa polityka, której założenia powinny połączyć najbardziej zwaśnione partie. Są bowiem takie sprawy, w których nie wolno kierować się interesem politycznym, ale trzeba zewrzeć szeregi, aby konkretnie, mądrze i w miarę szybko rozwiązać poważny problem. A jest nim ponad wszelką wątpliwość los naszych rodaków na wschodzie.
Jerzy Bukowski