W ostatnich dniach mogłem dwukrotnie obejrzeć cały film Wojciecha Smarzowskiego „Kler”. Wrażenia po tych projekcjach, mówiąc delikatnie, mam mieszane.
Z jednej strony doceniam odwagę reżysera, że podjął się tak arcytrudnego tematu jakim jest pedofilia. Nie bał się on też ukazać losu ofiar oraz sprawy „zamiatania pod dywan” przez władze kościelne. Najmocniejsze, a zarazem najwartościowsze fragmentu tego dzieła, to relacje ofiar pedofilii duchownych, zmontowane na zasadzie „film w filmie”, oraz scena przesłuchania jednej z ofiar w kurii przez arcybiskupa i kilku duchownych, którzy próbują zrobić żalącemu się mężczyźnie „wodę z mózgu”. Także sceny końcowe, ukazujące z jaką perfidią kuria arcybiskupia doprowadza do suspensy jednego z bohaterów filmu, który ujawnia sprawcę gwałtu na nieletnim ministrancie i który na zakończenie mszy św. opowiada swoim parafianom o tym, że jako dziecko też padł ofiarą księdza-pedofila.
Z drugiej jednak strony film ten jest nadzwyczaj nieobiektywny. Ukazuje bowiem duchownych, w tym też siostry zakonne, wręcz jako społecznych degeneratów. Oczywiście każdy z ukazanych grzechów kapłańskich ma odbicie w rzeczywistości. Pełniąc ponad 40 lat posługę w strukturach Kościoła zetknąłem się prawie ze wszystkim grzechami kapłańskimi, w tym z pazernością na pieniądze, tuszowaniem afer obyczajowych i finansowych, alkoholizmem, łamaniem celibatu, działaniem lobby homoseksualnego itp. Pisałem też o tym w swoich książkach m.in. w „Księża wobec bezpieki”, „Moje życie nielegalne” czy „Chodzi mi tylko prawdę”.
Jednak ukazanie polskiego duchowieństwa tylko przez ten pryzmat jest bardzo krzywdzące. Nawiasem mówiąc, w całym filmie nie ma ani jednej pozytywnej postaci w sutannie czy w habicie. Tylko sami źli i moralnie skrzywieni. A jedynym „nawróconym” jest ten, który zrzuca sutannę i z gospodynią, z którą ma dziecko, zakłada rodzinę.
Jest jeszcze jeden bardzo ważny element. Rzecz dzieje się w Krakowie, a nawiązania do konkretnych żyjących i nieżyjących duchownych (zresztą nie tylko z Małopolski) jest bardzo wyraźne. Oczywiście nazwiska są fikcyjne, ale i tak można niektóre postacie rozszyfrować. Pojawia się też motyw sanktuarium, które przez ostatnie lata było budowane z wielkim wysiłkiem, a przy budowie którego doszło (według twórców filmu) do nadużyć finansowych i innych skandalicznych sytuacji.
Wątpliwe jest też połączenie promocji filmu z promocją 800-stronicowej powieść „Kler”, wydanej przez Agorę, pióra reportera „Gazety Wyborczej” Piotra Głuchowskiego.
Osobną sprawą jest udział dzieci i młodocianych osób w nadzwyczaj brutalnych scenach filmowych jak na przykład ta, która ukazuje gwałty starszych wychowanków na młodszych w domu dziecka, prowadzonym przez siostry zakonne. A pytanie o granice w tej sprawie kieruję tak do środowiska filmowego, jak i do psychologów i pedagogów.
Bardzo sobie cenią sobie filmy Wojciecha Smarzowskiego „Wołyń” i „Róża”. Tak za szczerość, jak i za ogromny obiektywizm. Teraz jednak tego obiektywizmu, moim skromnym zdaniem, zabrakło. A szkoda, bo problemy poruszone w filmie zostałyby odebrane w inny sposób i być może sam film przyczyniłyby się do uzdrowienia patologicznych zjawisk w Kościele. Mam jednak nadzieję, że będzie okazja do rzetelnej dyskusji na te tematy, tak w czasie premiery, jak i wtedy kiedy film znajdzie się w szerokiej dystrybucji.
W ostatnich dniach mogłem dwukrotnie obejrzeć cały film Wojciecha Smarzowskiego "Kler". Wrażenia po tych projekcjach,…
Opublikowany przez Tadeusz Isakowicz-Zaleski Niedziela, 12 sierpnia 2018