PO na rozdrożu
Po każdej wyborczej porażce następuje w partii, która jej doznała, okres rozliczeń.
Przed nami wprawdzie jeszcze druga tura wyborów prezydenckich, którą może wygrać Bronisław Komorowski, ale to, co stało się w pierwszej można już śmiało uznać za poważną klęskę jego formacji, czyli Platformy Obywatelskiej. Nawet jeżeli urzędująca głowa państwa obroni swój fotel, trudno będzie mówić o satysfakcjonującym zwycięstwie PO.
O tym, że w tej partii – jak w każdej innej – cały czas trwają bardziej lub mniej ostre zmagania różnych frakcji i koterii (obrazowano nazywane walką buldogów pod dywanem) nie trzeba przekonywać żadnego bacznego obserwatora polskiej sceny politycznej. Teraz, kiedy widmo oddania władzy całkiem realnie zawisło nad ugrupowaniem, które sprawuje ją od wielu lat, te spory w naturalny sposób nasilają się i stają coraz bardziej widoczne.
W sytuacji zagrożenia albo zwiera się szyki, albo następuje dekompozycja ugrupowania. Najbliższe kilkanaście dni pokaże, która z tych dróg stanie się udziałem Platformy. Czy w obliczu spektakularnej porażki Komorowskiego na moment ucichną wewnątrzpartyjne spory i zaczną obowiązywać dwie zasady: „kto nie przeciw nam, ten z nami” oraz „wszystkie ręce na pokład”, czy też skala nienawiści jest już w tym ugrupowaniu tak ogromna, że nie da się jej powstrzymać nawet w czarnej godzinie.
Ewentualna utrata pałacu Prezydenckiego nie będzie jeszcze wielką tragedią polityczną dla PO, ponieważ realna władza jest w parlamencie. Jeżeli zamiast zwarcia szyków rozpocznie się jednak polowanie na winnych beznadziejnej kampanii i słabego wyniku Komorowskiego, to w jesieni może dojść nie tylko do widowiskowej klęski Platformy Obywatelskiej w wyborach do Sejmu i Senatu, ale także do jej rozpadu.
Jerzy Bukowski
Gra o wolność, a nie o karierę polityczną
W państwach demokratycznych jest tak, że przegrywająca wybory partia gładko przechodzi do opozycji licząc na odegranie się w kolejnej batalii parlamentarnej. Porażka jest dla niej oczywiście przykra, ale zamyka się wyłącznie w sferze polityki.
W Polsce toczy się teraz znacznie poważniejsza rozgrywka, której tylko przedsmakiem są wybory prezydenckie, ponieważ jej apogeum nastąpi w jesiennych zmaganiach o Sejm i Senat. Czołowi politycy Platformy Obywatelskiej doskonale wiedzą, że w razie takiego zwycięstwa Prawa i Solidarności, które skutkowałoby utworzeniem przez to ugrupowanie rządu zasililiby oni nie ławy opozycji, ale oskarżonych na salach sądowych, co solennie obiecują im Jarosław Kaczyński oraz jego najbliżsi współpracownicy od kilku lat.
Patrząc na zaciętość, z jaką oba te ugrupowania zwalczają się nawzajem (czego ubocznym rezultatem jest rosnąca liczba Polaków pragnących poprzeć obojętnie kogo, byle nie przedstawicieli owego duopolu) jestem przekonany, że wygrana PiS będzie oznaczała wnioski do marszałków obu izb o uchylenie immunitetu najważniejszym politykom PO w celu postawienia ich przed obliczem Temidy. Nie wykluczam również pozwania kilku z nich przed Trybunał Stanu.
Obawiam się, że w obronie wolności swoich ludzi – a nie ich politycznych karier – Platforma nie zawaha się przed żadną metodą, która przyniesie jej wyborczy sukces. Ona zagra bowiem w jesieni br. o znacznie wyższą stawkę niż rządowe stołki i przywileje. To będzie zażarta walka o to, aby przez najbliższe lata nie oglądać świata zza krat więzienia. A człowiek przyciśnięty do muru jest zdolny do wszystkiego, także do nieczystych zagrań.
Jerzy Bukowski
Od ekstraklasy do okręgówki
Kiedy spoględniemy z pewnym dystansem na wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich, to wyraźnie widać, że rozgrywały się one na czterech poziomach (mówiąc językiem sportowym: w czterech ligach).
W ekstraklasie, co łatwo było przewidzieć, starli się główni faworyci: Andrzej Duda i Bronisław Komorowski, na kolejnym poziomie walkę stoczyli Janusz Korwin-Mikke z Pawłem Kukiem, jeszcze niżej – to niespodzianka – potykali się ze sobą Magdalena Ogórek i Adam Jarubas, a w lidze okręgowej zagrała reszta kandydatów.
Patrząc z tego punktu widzenia największą sensacją był wynik na zapleczu ekstraklasy, gdzie Kukiz zmiażdżył swojego rywala i zgłosił aspiracje do awansu do wyższej ligi, co zweryfikują jesienne wybory parlamentarne.
Największymi przegranymi pierwszej tury byli niewątpliwie Komorowski i Korwin-Mikke. Pierwszy gra wprawdzie dalej o zwycięstwo, ale jego notowania systematycznie spadają, drugi poniósł spektakularną porażkę, która musiała go na równi zaboleć jak rozwścieczyć. Wydawało mu się bowiem, że będzie rywalizował o miejsce w ekstraklasie, a tymczasem spadł do niższej ligi i niewielkim pocieszeniem może być dla niego to, że osiągnął lepszy wynik od kandydatów wystawionych przez dwie od lat obecne na naszej scenie partie.
Dla każdego zawodowego polityka hańbą jest przegrać nie z kimś podobnym do siebie, ale z amatorem, który nagle wyłonił się nie wiadomo skąd i w ciągu paru tygodni uzyskał kilkakrotnie większe poparcie od tych, którzy uczestniczą w różnych wyborach od dziesięcioleci.
Wyobrażam sobie frustrację Korwina i jego zwolenników. Znaczna ich część może teraz zacząć zastanawiać się nad odejściem od niego, ponieważ jesienna lista wyborcza Kukiza (jeżeli zdecyduje się zbudować partię) da im znacznie większe szanse dostania się do Sejmu i Senatu, zwłaszcza że popularny piosenkarz nie ma jeszcze żadnego zaplecza politycznego, więc z pewnością będzie się do niego umizgiwać mnóstwo niezbyt udanych polityków, którym ich partie nie dadzą „biorących” miejsc.
I właśnie to może pogrążyć Kukiza, ponieważ już wkrótce zaroi się wokół niego od różnych kiepskich graczy politycznych, szemranych biznesmenów oraz pewnych siebie celebrytów (w tym kolegów z estrady), którzy uwierzyli, że skoro jemu się tak dobrze powiodło w debiucie na wielkiej scenie, to dlaczego oni mają być gorsi. Jeżeli brązowy medalista pierwszej tury da się ponieść tej zgubnej fali, może bardzo szybko powtórzyć casus Samoobrony lub Ruchu Palikota.
Jerzy Bukowski