Jutro dzień św. Stefana, święto narodowe narodu węgierskiego. Z naszymi bratankami nad Dunajem i Cisą wiele nas łączy – historia, kultura i umiłowanie wolności. Wiele też możemy im zazdrościć – wspaniała kuchnia, tak samo wspaniała muzyka, no i oczywiście Budapeszt, miasto piękne i niepowtarzalne.
Osobiście najbardziej im zazdroszczę premiera Victora Orbana, polityka z wielką klasą, niezależnego, który – choć Węgry są członkiem Unii Europejskiej i NATO – nie klęka na kolana ani przed Brukselą, ani przed Berlinem, ani przed Waszyngtonem. Dba też bardzo o kilka milionów swoich rodaków, którzy w wyniku zdradzieckiego traktatu, zawartego w pałacu Grand Tranion w Wersalu w 1920 r., pozostali poza granicami kraju. Tworzą oni do dziś zwarte skupiska na terenie Słowacji, Rumunii, Serbii oraz Rusi Zakarpackiej, wcielonej do Ukrainy.
Premier Węgier dba też o interesy polityczne i gospodarcze swego kraju. Z tego powodu jest znienawidzony przez establishment i finansjerę wielu państw. Ostatnio został też znienawidzony przez PiS, co jest ogromnym paradoksem. Jeszcze nie tak dawno bowiem Jarosław Kaczyński kreował się „polskiego Orbana”, a zależna od niego „Gazeta Polska” w styczniu br. wręczyła węgierskiemu premierowi tytuł Człowieka Roku. Dziś to samo środowisko zarzuca Wiktorowi Orbanowi, że jest wręcz „zdrajca” i „ruskim agentem”.
Dlaczego? Po pierwsze, miał on odwagę upomnieć się o prawa, w tym o autonomię i podwójne obywatelstwo, dla mniejszości węgierskiej na wspomnianej Rusi Zakarpackiej. Powiedział w jednym wywiadów: „Ukraina nie może być stabilna, ani demokratyczna, jeśli nie da swym mniejszościom, włącznie z Węgrami, tego, co im się należy”.
Święty Boże! Takiego stanowiska w obronie polskiej mniejszości na Litwie, Białorusi czy Ukrainie nie byli w stanie po 1989 r. zająć żadni polscy politycy. Ani bracia Kaczyńscy, ani Bronisław Komorowski i Donald Tusk, ani inni, którzy w tej kwestii bezkrytycznie wyznają ideologię Jerzego Giedroycia i Adama Michnika.
Po drugie, w sprawie kryzysy nad Dnieprem Orban powiedział: „Solidarność z Ukrainą tak, ale interesy gospodarcze są ważniejsze”. Oczywiście na Majdan nie pojechał i pod czerwono-czarną flagą UPA i pod portretem Stepana Bandery się nie fotografował. Pamiętał bowiem, że banderowcy mordowali też Węgrów.
Jutro złóżmy jak najserdeczniejsze życzenia braciom Węgrom, którzy zawsze byli naszymi przyjaciółmi i sojusznikami. A sobie życzmy, abyśmy wreszcie nad Wisłą i Odrą doczekali się swojego Wiktora Orbana.
Link do artykułuKs. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Portal RMF 24, 19 sierpnia 2014