Felietony powyborcze Jerzego Bukowskiego.
Kukiz na horyzoncie
W polityce nie wolno zbyt długo cieszyć się ze zwycięstwa. Praktycznie w dniu jednych wyborów trzeba zacząć myśleć o następnych.
Przed prezydentem elektem Andrzejem Dudą stoi więc bardzo poważne zadanie: doprowadzić swoją partię do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych. Jego prezydentura powinna znacznie to ułatwić, ale po raz pierwszy Prawo i Sprawiedliwość będzie mieć dwóch poważnych przeciwników. Obok Platformy Obywatelskiej do walki stanie bowiem najprawdopodobniej potężne ugrupowanie Pawła Kukiza, które w walce z establishmentem przebije w obietnicach i w populizmie nowego prezydenta oraz jego formację polityczną.
Wielki triumf Dudy oznacza wolę radykalnych zmian w rządzeniu państwem, czemu dali wyraz oddający na niego swoje głosy Polacy. Należący do nich zwolennicy Kukiza znacznie przyczynili się do zwycięstwa kandydata Prawa i Sprawiedliwości, ale jesienią partia Jarosława Kaczyńskiego będzie dla nich takim samym wrogiem jak PO.
Jeżeli najbardziej dzisiaj wyrazisty reprezentant społecznego protestu zdoła zbudować struktury nowej partii oraz namówi do startu w wyborach parlamentarnych poważnych, a zarazem popularnych i akceptowanych – zwłaszcza przez będącą jego głównym elektoratem młodzież – ludzi (w dużej mierze spoza świata polityki), możemy mieć za kilka miesięcy prawdziwy przełom, o wiele ważniejszy niż ten, którym żyjemy od niedzieli. Bo realna władza w naszym ustroju spoczywa w parlamencie.
Duda i Kaczyński stoją więc przed wielkim wyzwaniem. Do tej pory cała energia PiS skierowana była na zwalczanie Platformy, teraz pojawił się kolejny rywal do skonsumowania społecznego niezadowolenia z ośmiu lat jej rządów.
Jerzy Bukowski
Kali zapisać się do PO
„Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”, a „kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”.
Powyższe przysłowia dedykuję politykom oraz zwolennikom Platformy Obywatelskiej, którzy nie mogą wyjść ze zdumienia, że przeciw Bronisławowi Komorowskiemu wytaczane są w kampanii prezydenckiej nienawistne i ośmieszające go argumenty.
Czyżby zapomnieli, kto i wobec kogo wprowadził w Polsce mowę nienawiści? Nie raziło ich wykpiwanie oraz wyszydzanie sprawującego najwyższy urząd w państwie profesora Lecha Kaczyńskiego, zbulwersowani są natomiast, kiedy w podobny sposób traktuje się obecną głowę państwa.
Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni okazało się, że nader wielu polityków hołduje innemu znanemu powiedzeniu: „jak Kali ukraść krowę to dobrze, jak Kalemu ukraść krowę to źle”.
Jerzy Bukowski
Czy wygasimy wyborczą nienawiść?
Każda kampania wyborcza dobiega kiedyś końca, po niej następują – w Polsce – dwa dni wyciszenia, następnie nerwowe oczekiwanie na pierwsze sondażowe wyniki w niedzielę wieczorem i kolejne kilkadziesiąt (w przypadku wyścigu o prezydenturę) godzin na ogłoszenie ostatecznego rezultatu. A potem trzeba wrócić do codzienności i żyć wśród ludzi, którzy zagłosowali na innego kandydata.
W pierwszej chwili chciałem napisać: „żyć razem z ludźmi”, ale wobec niesamowitych emocji, z jakimi mieliśmy do czynienia w zakończonej właśnie kampanii prezydenckiej to słowo wydało mi się wyjątkowo niestosowne. Poziom nienawiści, jaka przetoczyła się w ostatnich dniach przez Polskę (a która najbardziej ujawniła się w internecie, gdzie bezkarna anonimowość wyzwala najgorsze instynkty) był bowiem taki, że będziemy potrzebowali sporo czasu, aby otrząsnąć się z wzajemnej wrogości i przypomnieć sobie, iż jesteśmy obywatelami tej samej Rzeczypospolitej (mniejsza o jej numer).
Dwa zwalczające się obozy osiągnęły duży sukces: wciągnęły do swojej wojny rzesze obojętnych wcześniej politycznie rodaków zmuszając ich nie tylko do pozytywnego opowiedzenia się za którymś z kandydatów, ale także do znienawidzenia drugiego oraz jego zaplecza i zwolenników. Będzie musiało upłynąć niemało czasu, aby te emocje opadły, a ponieważ za kilka miesięcy czekają nas wybory parlamentarne, które znowu podgrzeją atmosferę, nienawiść zatruwająca „krew pobratymczą” może się nasilać zamiast zanikać.
To bardzo dobrze, że tak wielu Polaków całym sercem zaangażowało się w politykę, źle jednak, iż judzeni przez dwie główne partie zaczęli patrzeć na siebie z ukosa, przenosząc wyborczą konfrontację do rodzin, miejsc pracy, kręgów towarzyskich. Mawia się, że czas leczy rany, ale w pękniętej na pół Rzeczypospolitej trzeba go będzie liczyć raczej na miesiące niż na tygodnie. Ogromną rolę powinni odegrać w tym procesie łagodzenia napięcia ten, kogo wybraliśmy 24 maja i jego przegrany konkurent.
Jerzy Bukowski