Polecam wszystkim książkę Leszka Wójtowicza, dziennikarza z Zamościa, o mordzie dokonanym w 1944 r. pod Sahryniem k. Tomaszowa Lubelskiego przez bandytów z OUN-UPA na zakonnicy katolickiej i jej siedmiu wychowankach. Książka nosi tytuł „Wózkiem do nieba”. Poniżej okładka, wstęp i informacja od wydawcy.
I WSTĘP
O męczeńskiej śmierci siostry i siedmiu wychowanków pierwszy raz usłyszałem w dzieciństwie. Temat ten często pojawiał się potem w kontekście Sahrynia, przywoływanego przez mojego śp. ojca podczas niedzielnych pogawędek z kolegami z partyzantki, m.in. Stanisławem Mazurem „Ramzesem”, Władysławem Zieleniuchą „Mocnym” i Władysławem Rybaczukiem „Igiełką”. Chcąc nie chcąc słuchałem, a w zasadzie podsłuchiwałem, bo to nie były tematy dla dzieci.
Nie wymieniali siostry z imienia, nie mam pojęcia, czy wiedzieli, jak się nazywała. O zamordowanej nie mówili „siostra”, używali terminu „zakonnica”. „Co im była winna zakonnica z małymi sierotami z Zakładu?” – to pytanie wracało, gdy wspominali wojnę. A ja między kuchnią a małym pokojem, obiadem a kolacją, klockami a „Telerankiem” albo skokami Fijasa, dowiadywałem się o przecinaniu ludzi piłą, obcinaniu kobietom piersi albo o przygważdżaniu noworodków do ściany.
Sahryń, choć jeszcze nie wiedziałem gdzie leży, budził we mnie tylko złe emocje. Źle mi się kojarzył Sahryń, a jeszcze gorzej „bulbowcy”, bo to oni mordowali Polaków. Tak ryzunów spod znaku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i jego zbrojnego ramienia, a więc Ukraińskiej Powstańczej Armii, określał mój ojciec i jego koledzy. Nie banderowcy, tylko „bulbowcy” właśnie. Nie było większej zniewagi, i to wiele lat po wojnie, jak nazwanie kogoś „bulbowcem”. Powiedzieć, że to był termin pejoratywny, to jakby nic nie powiedzieć.
Wkrótce się przekonałem, że Sahryń nie leży gdzieś za górami, za lasami, ale zaledwie 7 km od mojego rodzinnego Wakijowa, a gdy już byłem nastolatkiem lubiłem tam jeździć na dyskoteki. Nie omijałem oddalonych o 3 km Turkowic oraz Malic (5 km). Sahryń, Turkowice i Malice znajdują się w gminie Werbkowice (powiat hrubieszowski), Wakijów – w gminie Tyszowce (powiat tomaszowski). Sahryń, Turkowice i Malice leżą po prawej stronie Huczwy, Wakijów – po lewej. W kontekście wydarzeń opisywanych w tej publikacji, to bardzo ważna informacja.
Temat męczeńskiej śmierci siostry powrócił, gdy – już w dorosłym życiu – na mojej drodze pojawili się ludzie, dzięki którym zacząłem poznawać Kresy Południowo-Wschodnie, a głównie Wołyń. Pierwszy był śp. Stanisław Filipowicz. Jeździłem z nim do jego Porycka. Filipowicz w „krwawą niedzielę” 1943 r. ocalał z rzezi w poryckim kościele, ale jego matka, siostra i siostrzenica nie miały już tyle szczęścia. Wiele razy ruszałem za Bug z paniami Janiną Kalinowską, Zofią Szwal i Teresą Radziszewską ze Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu, którym upowcy pomordowali najbliższych kolejno w kolonii Fundum, Orzeszynie i kolonii Aleksandrówka. Na Wołyń zabierałem się także z niosącym od kilku dekad mieszkańcom ziemi wołyńskiej pomoc duchową i materialną księdzem prałatem Andrzejem Puzonem, proboszczem parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Hrubieszowie.
Bielin, Kisielin, Rudnia, Sielec, Soroczyn, Skurcze, Swojczów, Werba, Władynopol, Zasmyki, Żurawiec… Można wymieniać i wymieniać. To już nie byłe polskie wioski na Wołyniu, ale miejsca po byłych polskich wioskach. Tylko gdzieniegdzie stoją krzyże upamiętniające zabitych mieszkańców, z których najmłodsi mieli po kilka dni. Reportaże z podróży na Wołyń wraz z relacjami świadków mordów znajdują się w mojej książce „Później szatan wstąpił w ludzi”.
Ale nie trzeba jechać za Bug, bo Polaków mordowano również na Zamojszczyźnie. W powiatach hrubieszowskim i tomaszowskim nie brakuje takich miejsc. To m.in. Łubcze, Poturzyn, Prehoryłe, Oszczów i Tarnoszyn. W tej ostatniej wiosce, podczas uroczystości rocznicowych, miałem okazję poznać pana Tadeusza Wolczyka, dawnego mieszkańca, świadka zagłady wioski i autora wspomnień „Tarnoszyn w ogniu”.
Jest w końcu Sahryń, który w przestrzeni publicznej pojawia się głównie w kontekście ataku AK w dniu 10 marca 1944 r., spalenia wioski i zabijania nie tylko banderowców, ale też ukraińskich cywili. Trzeba pochylić się nad niewinnymi ofiarami. Nie ma dyskusji.
Ale należy też od razu uczciwie dodać, że akcja polskiej partyzantki nie była wymierzona w ludność cywilną, ale w silną placówkę UPA. To stąd dokonywano wypadów na polskie wioski. Przed akcją w Sahryniu wydano rozkaz oszczędzania ludności cywilnej, czego nie można powiedzieć o oddziałach ukraińskich nacjonalistów, które w zaplanowany sposób mordowały Polaków.
I znowu wraca pytanie: „Co im była winna zakonnica z małymi sierotami z Zakładu?” Pytań jest więcej. Dlaczego tak dużo i tak chętnie mówi się o akcji polskich partyzantów na kuszcz sahryński, a męczeńska śmierć siostry Longiny Trudzińskiej i siedmiu sierot jest przemilczana albo marginalizowana? Przecież do obu zdarzeń doszło prawie w tym samym czasie i w tym samym Sahryniu. Czy prezydenci Polski i Ukrainy, którzy zapewne przyjadą w końcu do Sahrynia, by uroczyście odsłonić pomniki oddać hołd ukraińskim ofiarom, pokuszą się o podobny gest wobec zamordowanej zakonnicy oraz sierot? A może ich śmierć była co najwyżej incydentem podczas, jak to nazywają spece od relatywizowania historii, „tragicznych wydarzeń”, „bratobójczych walk” albo „wzajemnych rzezi”? Jeśli tak, to chyba wielkim zbiorem incydentów ci specjaliści od zamazywania prawdy uważają dobrze przygotowane, a następnie realizowane – krok po kroku – ludobójstwo polskiej ludności przez nacjonalistów ukraińskich.
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy pomogli mi w zbieraniu materiałów do niniejszej publikacji, a w szczególności siostrom ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej w Starej Wsi k. Brzozowa, byłym wychowankom Zakładu dla Sierot Wojennych w Turkowicach z panem Ludwikiem Brylantem na czele, jak również Rafałowi Łukiewiczowi z Turkowic, alumnowi Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej.
Szczególne podziękowania – za cenne sugestie, uwagi oraz fachową pomoc – należą się pani Ewie Siemaszko.
Leszek Wójtowicz
Wydawnictwo Norbertinum
Ul. Długa 5
20-346 Lublin
Norbertinum jest pierwszym prywatnym wydawnictwem katolickim w Polsce. Zostało założone w 1989 roku, jako spółka grupy lubelskich wydawców i poligrafów. Jego nazwa nawiązuje do imienia pomysłodawcy przedsięwzięcia, a jednocześnie prezesa oficyny – Norberta Wojciechowskiego, a poprzez łacińską końcówkę odwołuje się do tradycji wydawnictw kościelnych („Pallottinum”, „Verbinum” itp.).