Felieton Jerzego Bukowskiego
Na warszawskim cmentarzu Powązki Wojskowe pochowano wczoraj komunistycznego dygnitarza Stanisława Kociołka – wicepremiera rządu PRL, który ponosi odpowiedzialność za okrutną masakrę robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku, ale – jak wielu innych członków zainstalowanego przez Sowietów w 1944 roku w Polsce reżimu – zdołał uniknąć w III RP odpowiedzialności za swoją zbrodnię.
Ostro zaprotestowały przeciw temu liczne środowiska patriotyczne. Zdecydowanie wypowiedział się prezes Instytutu Pamięci Narodowej doktor Łukasz Kamiński, zdaniem którego na niezwykle ważnej dla naszej tożsamości narodowej nekropolii powinni spoczywać „wybitni Polacy, których zasługi dla Ojczyzny nie budzą wątpliwości” Prezes Fundacji „Łączka” Tadeusz Płużański uznał natomiast pochowanie „krwawego kata Trójmiasta” w sąsiedztwie bohaterów walk o niepodległość Polski za skandal, na który nigdy nie pozwoliłoby sobie normalne państwo.
Jak zwykle przy takiej okazji wznowiona została dyskusja na temat tego, kto powinien decydować o pochówkach na Powązkach Wojskowych i kogo nie należy honorować pogrzebem w tym ważnym również dla prowadzenia właściwej polityki historycznej miejscu. Jest bowiem niebywałym skandalem że w odstępie kilkunastu dni odbywa się tam ceremonia odprowadzenia do Panteonu Narodowego szczątków wydobytych z anonimowych dołów śmierci na „Łączce” Żołnierzy Niezłomnych oraz złożenie urny zdrajcy tych ideałów, w imię których oddali oni swoje życie. Co mają myśleć o naszej historii najnowszej młodzi Polacy widząc, że na tej samej narodowej nekropolii pochowani są na przemian kaci i ich ofiary?
Ministerstwo Obrony Narodowej patrzy na władze stolicy, te powołują się ustawę z 31 stycznia 1959 roku o cmentarzach i chowaniu zmarłych, rodziny dążą do urządzenia pogrzebów swym bliskim właśnie na Powązkach, a ja zadaję tylko jedno proste pytanie: jak długo jeszcze ideowi spadkobiercy komuny będą nam pluli w twarz?
Jerzy Bukowski