Tak jak Katyń jest „Golgotą Wschodu”, tak KL Dachau jest „Golgotą Zachodu” dla Polaków i polskiego duchowieństwa. 1777 uwięzionych w nim polskich księży diecezjalnych i zakonnych stanowiło najliczniejszą grupę narodowościową przetrzymywanych tam duchownych. A wśród 1030 zamordowanych kapłanów 868 było Polakami, czyli 90 proc. ogółu duchownych, którzy zginęli podczas II wojny światowej na zachodzie Europy. 29 kwietnia br. przypada 70. rocznica wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego Dachau. Od 2002 data ta jest dla Kościoła w naszym kraju Dniem Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego. Zagłada polskiej inteligencji, w tym duchowieństwa, była jednym z głównych celów polityki Hitlera, w myśl zasady, że gdy warstwa ta zostanie zniszczona, wtedy naród polski da się całkowicie zepchnąć do roli niewolników.
„Było to 29 kwietnia 1945 r. Piękna, słoneczna niedziela. Tegoż dnia, według rozkazu Himmlera, o godzinie 21. powodu niemożliwości transportowych wszyscy więźniowie w Dachau mieli być zgładzeni. Tymczasem Amerykanie – robiąc 24 km w ciągu jednego dnia – niespodziewanie już o godzinie 17.25 ukazali się zdumionym oczom niewolników. Entuzjazmu, który w tej chwili porwał nawet konających już, nikt nigdy nie zdoła wyrazić; trzeba było tam być i przeżyć go (…) Momentalnie olbrzymia fala więźniów wypadła poza obóz do nadciągających zza węgłów domów i zza krzaków amerykańskich żołnierzy. Więźniowie, a obecnie czujący się wolnymi, rzucali się im na szyję, całowali po twarzy, po rękach, odbierali ciężkie karabiny i maszerowali obok, z przodu i z tyłu i z boków, otaczając w ten sposób każdego z nich. Jednocześnie na dachach wszystkich niemal baraków oraz na wieżycy głównej u wejścia do obozu ukazało się niezliczone mnóstwo chorągwi najróżniejszych narodowości. Pierwszą chorągwią wywieszoną w chwili oswobodzenia obozu była chorągiew polska” – tak dzień wyzwolenia opisuje karmelita o. Albert Z. Urbański, który trafił do Dachau w grudniu 1940 roku, a wcześniej przebywał w Oświęcimiu.
Pierwszym żołnierzem, który przekroczył bramę obozu, był Amerykanin polskiego pochodzenia, syn emigrantów przybyłych do USA przed I wojną światową. Pułkownik William Quinn z 7. Armii Amerykańskiej, której żołnierze wyzwolili obóz Dachau, napisał w raporcie: „Oddziały nasze zastały tam widoki, jęki tak straszne, że aż nie do uwierzenia, okrucieństwa tak ogromne, że aż niepojęte dla normalnego umysłu. Dachau i śmierć są synonimami”.
… Po wejściu Amerykanów na terenie obozu znajdowały się ciała 7,5 tys. zmarłych, których Niemcy nie zdążyli spalić w obozowym krematorium. Aby miejscowa ludność widziała, co robili ich rodacy, wojsko amerykańskie nakazało niemieckim chłopom przewozić ciała ulicami Dachau na oddalone o 5 km od obozu wzgórze Leitenberg, gdzie powstał cmentarz. Mieszkańcy miasta znali okrutne bestialstwa SS w obozie, niewielu jednak było takich, którzy by to potępiali. Jedni wynajmowali więźniów do pracy, traktując ich jak najgorzej, inni byli zbyt zastraszeni, by protestować. Po wojnie większość pytała: „Co mieliśmy zrobić?”.
Polscy kapłani mieli wielkie nabożeństwo do św. Józefa. Jeszcze przed wyzwoleniem złożyli 22 kwietnia 1945 r. ślubowanie pielgrzymowania do jego sanktuarium w Kaliszu w podzięce za wybawienie. Księża, którzy przeżyli, wyzwolenie obozu uznali za cud.
Jedyne wyjście – przez komin
22 marca 1933 r. w pobliżu miasteczka Dachau w Bawarii na rozkaz Heinricha Himmlera założono pierwszy w Niemczech obóz koncentracyjny, będący wzorcowym dla innych. Powstał on na bagnistym terenie, odznaczającym się niezdrowym, wilgotnym klimatem, szczególnie dokuczliwym jesienią i zimą, gdy więźniowie musieli godzinami stać na placu apelowym. Po przekroczeniu bramy obozowej z napisem „Arbeit macht frei” więzień stawał się numerem bez imienia i nazwiska, pozbawiony wszelkich praw, a jedynym „wyjściem” miał być komin krematorium.
W dziejach obozu wyróżnia się trzy okresy. Pierwszy to czas tzw. przywilejów. Trwał on pierwsze pół roku od przyjazdu sprowadzonych z różnych stron księży i innych duchownych do Dachau w 1940 do września 1941. Drugi okres sprowadzał się do realizacji rozkazu wykonywanego przez wszystkie władze obozowe, tak hitlerowców, jak i współwięźniów (blokowych, izbowych, kapów), który brzmiał: „Wszyscy Żydzi i księża muszą wyzdychać”. Trzeci etap trwał od klęski wojsk hitlerowskich pod Stalingradem w 1943 r. aż do wyzwolenia obozu 29 kwietnia 1945 roku. W okresie tym dyscyplina obozowa rozluźniała się z każdym dniem, a władze obozowe z rąk niemieckich więźniów politycznych przechodziły powoli w ręce członków innych narodowości, przeważnie Polaków.
Piekło codzienności
Po lewej stronie od bramy obozu znajdowały się budynki gospodarcze i administracyjne, po prawej baraki dla więźniów, ogród, królikarnia; między nimi był plac apelowy. Za budynkami gospodarczymi mieścił się na niedużym placu budynek, służący za areszt, tzw. bunkier – miejsce krwawych przesłuchań i stosowania okrutnych kar. Prowadziła do niego droga, znana z tego, że stawiano tam więźniów przez wiele godzin na słocie, mrozie lub spiekocie. Przy bunkrze w pierwszym okresie istnienia obozu umieszczono tzw. słupki, które polegały na powieszeniu kapłana z rękami z tyłu. Ból był tak ogromny, że powieszony krzyczał i bardzo często popadał w omdlenie. Po godzinie kary „słupka” więzień nie władał przez kilka dni lub tygodni dłońmi, a często tracił palce lub dłonie z wywiązującej się gangreny.
Dzień obozowy rozpoczynał się pobudką – latem o godzinie 4, zimą o 5. Niewolnicza praca na przyległych plantacjach bez względu na pogodę trwała do 19. Księży zaprzęgano do pługa przy usuwaniu śniegu z obozu, do wozów, do bron przy uprawie roli, a nawet do walca ugniatającego szosę. Do obowiązków kapłanów należało także noszenie trzy razy dziennie posiłków dla całego obozu. Każdy, kto nie mógł udźwignąć ważącego 80 kg kotła, był bity i kopany.
Na placu apelowym odbywały się też egzekucje przez powieszenie lub rozstrzelanie. Był on też miejscem rannych i wieczornych, czasami wielogodzinnych, apeli. Z tego placu wyruszały do pracy i powracały kolumny więźniów. Wykonywano na nim również karę chłosty, minimum 25 razów, po której więźniowie zazwyczaj umierali. Na placu przeprowadzano selekcję nagich więźniów do transportów inwalidzkich. Tu też leżały niezliczone zwłoki tych więźniów, którzy nie przeżyli transportu do Dachau. Na terenie obozu była również „Totenkammer” – trupiarnia obozowa, w której codziennie składano ciała od kilkunastu do kilkuset zamęczonych więźniów.
W KZ Dachau działały tzw. stacje doświadczalne, w których niemieccy lekarze przeprowadzali pseudo-medyczne eksperymenty na zdrowych więźniach, głównie na kapłanach. Zarażali ich malarią, ropowicą [flegmoną], żółtaczką. Dla celów lotniczych przeprowadzali badania w komorach ciśnieniowych i zamrażali więźniów.
Życie religijne
Kapłanom polskim nie wolno było odprawiać Mszy św., odmawiać brewiarza, modlić się i mieć przy sobie jakiegokolwiek przedmiotu kultu. Zakazano duchowego pomagania umierającym więźniom. Pomimo tych zakazów zorganizowali oni ukryte życie religijne. Wkrótce postarali się, za pośrednictwem komand wyjazdowych pracujących w Monachium, o hostie. Komunikanty od 1942 r. przemycano w bochenkach chleba, w paczkach od rodzin. Księża potajemnie odprawiali Msze św.
„Mieliśmy też swój kielich, który teraz znajduje się w Muzeum Watykańskim. Wykonał go z pocisku armatniego jeden z więźniów. Wstawaliśmy wcześnie rano, w naszych izbach, ukryci za piecem, jeszcze przed zbudzeniem całego obozu, odprawialiśmy Msze św. Ponieważ obowiązywało zaciemnienie, nikt o tym nie wiedział. W czwartą rocznicę moich świeceń kapłańskich z narażeniem życia, korzystając z pomocy księży niemieckich, wymknąłem się z izolatki tajnym przejściem i wziąłem udział we Mszy św. odprawianej w kaplicy. Po Mszy św. wróciłem szczęśliwie do swojego baraku. Niemcy nie mieli żadnego szacunku do świąt. Dni Bożego Narodzenia były jak co dzień” – wspominał ks. kan. Leon Stępniak, nr obozowy w Dachau 11424.
Przez krótki czas, od stycznia 1941 r., dzięki wstawiennictwu Stolicy Apostolskiej, kapłani polscy korzystali ze wspólnej kaplicy otwartej w bloku 26. Mogli uczestniczyć we Mszy św. i innych nabożeństwach. Tysiąca kilkuset kapłanów, poniżając ich i szykanując, pilnowali esesmani. Wkrótce jednak duchowni polscy utracili te przywileje. Pozostawiono je tylko księżom niemieckim.
W 1941 władze obozowe zaproponowały kapłanom polskim, w zamian za przywileje obozowe, zapisanie się na listę narodowości niemieckiej. „Mimo pokusy korzystania z przywilejów niewoli nikt z nas nie zdradził swojego narodu” – wspomina ks. kan. Stępniak.
Jedyne święcenia kapłańskie
Drugą narodowościową grupą księży więzionych w KL Dachau byli Niemcy – 400 duchownych. Wśród nich piękną kapłańską postawę pokazał ks. Karl Schmidt, salezjanin aresztowany i więziony za to, że oficjalnie sprzeciwiał się polityce Hitlera. Z czasów uwięzienia pozostała po nim monstrancja z drzewa dla kaplicy obozowej, tabernakulum z blachy po puszkach oraz inne paramenty liturgiczne, które teraz znajdują się w muzeum Karmelu w Dachau. Ks. Schmidt był też obozowym fotografem dokumentującym m. in. zbrodnicze eksperymenty medyczne.
17 grudnia 1944 roku w Bloku 26 miała miejsce niezwykła uroczystość. W całkowitej tajemnicy przed obozowymi władzami odbyły się święceniach kapłańskie 29-letniego diakona, Karla Leisnera. Jedynej takiej uroczystości w dziejach obozu przewodniczył współwięzień, bp Gabriel Piguet z Francji. Wszyscy kapłani byli w więziennych pasiakach, a biskup nosił uszyty w tajemnicy strój liturgiczny. Ks. Leiser trafił do obozu w 1939 r. po tym jak na wiadomość o nieudanym zamachu na Hitlera 8 listopada 1939 r. powiedział swemu współlokatorowi: „Szkoda, że nie było tam Führera!”. Sąsiad natychmiast doniósł i już następnego dnia Leisner został aresztowany. 16 marca 1940 r. trafił do obozu koncentracyjnego Dachau, gdzie głodując i chorując spędził 6 lat. W obozie prosił Boga o spełnienie trzech życzeń: o wolność, możliwość przyjęcia święceń kapłańskich i o zdrowie. Dwa pierwsze życzenia spełniły się, trzecie niestety nie. Dożył jeszcze wyzwolenia obozu przez Amerykanów i zmarł na gruźlicę 12 sierpnia 1945 roku w Planegg niedaleko Monachium. Jan Paweł II beatyfikował go jako męczennika w 1996 roku.
Statystyki
Przez 12 lat istnienia przez KL Dachau i jego obozy filialne przeszło około 250 tys. więźniów z 40 krajów okupowanych przez Niemców. Dnia wyzwolenia doczekało około 33 tys. z nich, w tym prawie 15 tys. Polaków (była to najliczniejsza grupa narodowościowa). Od 1940 przebywali tam księża z obozów: Sachsenhausen, Mauthausen-Gusen i Oranienburga. W Dachau uwięziono 2720 księży katolickich, najwięcej Polaków – 1780, z czego zmarło 868 księży. Szacuje się, że w sumie zamordowano tam 148802 więźniów, w tym około 28 tys. Polaków i 13 tys. Żydów. Dokładna liczba więźniów i ofiar nie jest znana, gdyż w spisach obozowych nie uwzględniono osób skierowanych do obozu przez gestapo w celu wykonania egzekucji.
Największe straty wśród księży poniosła diecezja włocławska. Straciła podczas II wojny światowej ponad 50 proc. swego duchowieństwa – najwięcej ze wszystkich polskich diecezji: w sumie 225 księży oraz 8 kleryków i biskupa pomocniczego Michała Kozala. Przez obóz koncentracyjny w Dachau przeszło 211 księży, z których 144 straciło tam życie. Spośród nich, św. Jan Paweł II na ołtarze wyniósł „mistrza męczenników” bł. Michała Kozala, a w gronie 108 męczenników II wojny światowej 7 kapłanów a także 2 alumnów włocławskiego seminarium.
Cisza o martyrologii
Podobnie jak o Katyniu po 1945 władze komunistyczne w zasadzie zabroniły mówić o martyrologii duchowieństwa polskiego; strażnikiem pamięci o nich był zawsze Kościół. Dzięki beatyfikacji 108 męczenników i przygotowywanemu procesowi beatyfikacyjnym kolejnej grupy 120 duchownych pamięć o nich cały czas trwa. Wśród 108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej, beatyfikowanych przez Jana Pawła II w 1999, znalazło się 46 kapłanów z KL Dachau. Ponadto papież Polak, podczas osobnych uroczystości, ogłosił błogosławionymi dwóch więźniów: bp. Michała Kozala w 1987 r. w Warszawie i ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, patrona polskich harcerzy, w 1999 r. w Toruniu.
Obóz przeżyło m.in. kilku znanych później duchownych: kard. Adam Kozłowiecki – arcybiskup Lusaki, abp Kazimierz Majdański – biskup szczecińsko-kamieński, o. Marian Żelazek – misjonarz, apostoł trędowatych w Indiach i bp Ignacy Jeż, który był niezwykle lubiany i szanowany przez Niemców. Hierarcha ten nigdy nie wypominał im okresu uwięzienia w obozie i zawsze żartował ze swej długowieczności (1914-2007). Twierdził m.in., że żyje tak długo, gdyż dieta, której został poddany w obozie, tak dobrze wpłynęła na jego zdrowie. Benedykt XVI chciał uczcić bp. Jeża godnością kardynalską, zmarł on jednak w przeddzień ogłoszenia nominacji w listopadzie 2007.
20 sierpnia 1972 r. na zewnętrznej ścianie kaplicy „Śmiertelnego Lęku Pana Jezusa”, znajdującej się na terenie KL Dachau, księża polscy, byli więźniowie tego miejsca z abp. Majdańskim i bp. Jeżem, umieścili tablicę pamiątkową z napisem w języku polskim: „Tu, w Dachau co trzeci zamęczony był Polakiem. Co drugi z więzionych tu Księży Polskich złożył ofiarę z życia. Ich Świętą pamięć czczą Księża Polscy – Współwięźniowie”.
W 1995 – w 50. rocznicę wyzwolenia obozu – Jan Paweł II napisał do księży, którzy przeżyli KL Dachau: „W czasie pychy i poniżenia, w miejscu rozszalałego zła pozostaliście niezłomni i wierni. W otchłani okrucieństwa i nienawiści, tam gdzie postanowiono zniszczyć biologicznie człowieka, podeptać jego godność, trwaliście mężnie i heroicznie jako jedyni świadkowie miłości, przebaczenia, jako zwiastunowie nowej cywilizacji, opartej na prawdzie, dobru, szacunku dla życia i sprawiedliwości”.
KAI, Krzysztof Tomasik
Wykorzystano artykuły dr. Anny Jagodzińskiej (IPN).