Jedna z najtrudniejszych spraw jaką przychodzi mi opisać.
W pewnym mieście Jędrzej, wikary i katecheta szkół średnich, związał się z Dorotą, nastoletnią wówczas licealistką. Ich nieformalne relacje, pomimo licznych przerw, wynikających z zagranicznych wyjazdów, trwały kilkanaście lat. W międzyczasie Jędrzej obronił pracę doktorską i podjął pracę duszpasterską w innym kraju. W tamtejszych strukturach kościelnych szybko awansował, obejmując bardzo ważne stanowisko.
Oczywiście cały czas ukrywał przed swoimi przełożonymi relacje z Dorotą, w wyniku których zostało poczęte dziecko. Zmarło ono z przyczyn naturalnych przed swymi narodzinami. Wówczas para, co w tej historii jest najbardziej zaskakujące, zdecydowała się na zapłodnienie „in vitro” w wyspecjalizowanej klinice. Do życia powołane zostały cztery ludzkie embriony. Jeden z nich nie przeżył, ale trzy pozostałe są do dziś w klinice w stanie zamrożenia. Dorota sama pokrywa koszty ich przechowywania, ale gdyby zaprzestała, to będą one (zgodnie z zawartą umową) przekazane innej parze, a w rzeczywistości pozostaną w ciekłym azocie na zawsze.
Parę lat temu Jędrzej złożył pisemną rezygnację ze swojego urzędu, która została przyjęta. Powrócił do Polski, aby zgodnie z obietnicą daną Dorocie zawrzeć z nią związek cywilny i założyć rodzinę. W tym celu oboje kupili mieszkanie w innej części kraju. Zakupili także obrączki z wygrawerowanymi imionami. Jednak po paru trudnych miesiącach wspólnego zamieszkania Jędrzej niespodziewanie opuścił Dorotę i powrócił do kraju, w którym do tej pory pracował. Tam, choć pozbawiony urzędu, nadal prowadzi działalność jako duchowny. Nie został bowiem nigdy ani suspendowany, ani odsunięty od działalności duszpasterskiej.
Dorota, pomimo tego, że czuła się wykorzystaną i oszukaną, rozpoczęła dramatyczną walkę o wspomniane ludzkie zarodki – własne dzieci, które chce urodzić i wychować. Musi mieć jednak zgodę Jędrzeja. Po wielokrotnych nieudanych próbach porozumienia się z nim w tej sprawie wysłała listy do Watykanu i innych wysokich przełożonych kościelnych. Odbyła też wiele rozmów z ważnymi osobami w Kościele, w tym też ze specjalistami od bioetyki katolickiej. Na ogół wszyscy rozmówcy w mniejszym czy większym stopniu przyznawali jej rację, ale całkowite „zaklinowanie” w kościelnych procedurach trwa nadal. Sprawa jest więc w ustawicznym zawieszeniu, bez żadnych rozwiązań. Dorota, schorowana i znerwicowana, ma coraz mniej sił, aby doprowadzić do urodzenia zamrożonych dzieci. Ma też świadomość, że jej zegar biologiczny bije.
Zdecydowałem się opisać to wszystko, bo uważam, że tego nie można tak pozostawić. Oczywiście dla dobra sprawy zmieniłem imiona i niektóre szczegóły. Pominąłem też wiele innych, nadzwyczaj trudnych wątków w tej dramatycznej historii.
Moim skromnym zdaniem najważniejsze w tym wszystkim jest dobro dzieci, które czekają zamrożone w próbówce na swe urodziny. Ważne jest także dobro Doroty, która, choć jak sama przyznaje nie jest bez winy, wymaga odpowiedniej troski i pomocy. Przejmuję się też losem Jędrzeja, choć nie znam go osobiście. Jego życie bowiem w takiej „kwadraturze koła” nie przyniesie dobra ani jemu, ani Kościołowi, z którym on do dziś się identyfikuje. Jestem przy tym jak najdalszy od słów potępienia, czy taniego moralizatorstwa.
Niech ta trudna historia, która uczy nas pokory i uświadamia naszą słabość, będzie okazją do refleksji nad skomplikowanymi ludzkimi losami. Zwłaszcza teraz, w Roku Miłosierdzia.