Na pewno tak, prawie wszystkie. Decyzja dawno już zapadła, nie tyle ze względów artystycznych, co ideologicznych. Chyba, że jury dla zachowania pozorów obiektywizmu rzuci jakąś drugorzędną nagrodę innemu filmowi. Z pewnością też producent i reżyser „Kleru” zarobią ciężkie miliony z biletów do kin i innych prowizji. Zarobi także Agora Michnika, która na tę okazję, przez przypadek, przygotowała książkę na ten temat i pod tym samym tytułem.
Pozostaje tylko pytanie, kto będzie wręczać nagrody Wojciechowi Smarzowskiemu, scenarzyście Wojciechowi Rzehakowi i producentowi Jackowi Rzehakowi (zbieżność nazwisk oczywiście przypadkowe)? Czy będzie to osoba z komitetu obrony reżysera-pedofila Romana Polańskiego np. reżyser-mentor Krzysztof Zanussi czy spokojna i zrównoważona Dorota Stalińska, czy może sam Jerzy Urban przebrany za biskupa? Ze swej strony proponowałbym jakiegoś zasłużonego pułkownika z nieistniejącego już IV Wydziału Służby Bezpieczeństwa ds. walki z reakcyjnym klerem. Pasowałby do tej gali idealnie. Zwłaszcza, że scenariusz, pisany przez osobę ze środowiska protestanckiego (które też nie rozliczyło się ze swoją przeszłością) został napisany w myśl zasady niechlubnej pamięci Czesława Kiszczak – „korek, worek i rozporek”.
Czy film coś zmieni? Przede wszystkim, lobby homoseksualne może spać spokojnie. Smarzowski ze względu na obowiązującą go poprawność polityczną (bez niej nie dostałby żadnej nagrody, tak jak za film „Wołyń”) starannie to lobby ominął. Cicho-sza! Tak samo nie ma żadnych odniesień np. do „Tygodnika Powszechnego” czy „Znaku”, choć rzecz dzieje się w Krakowie, jak i do „otwartego Kościoła”. To też temat tabu. Również, o, dziwo!, nie ma nic o. Tadeuszu Rydzyku i jego dziełach w Toruniu. Odnoszę wrażenie, że tych najsilniejszych Smarzowski po prostu bał się zaczepić.
Spokojny może być również polski episkopat. Wprawdzie na ekranie pojawia się arcybiskup-szwarccharakter grany przez Janusza Gajosa, ale jego postać to taki sam kicz jak scena końcowa z księdzem granym przez Arkadiusza Jakubika, który przy poświęceniu sanktuarium oblewa sutannę benzyną i podpala się. Z gry Gajosa, który w skórze (czytaj: fioletowej sutannie) biskupa porusza się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, widzowie co najwyżej będą się śmiali. Także z jego rynsztokowych powiedzonek np. „żydowska p .. a” czy „do ch ..a karmazyna”. Jak i z tego, że aktor nie potrafił nawet porządnie uczynić znaku krzyża.
Raczej spokojna może też być partia PiS, której nazwa nie pada ani razu. Tutaj Smarzowski okazał się lojalny wobec sponsorujących go instytucji państwowych. A odwołania do rządu można na upartego dopasować nie tylko do ekipy Mateusza Morawieckiego czy Beaty Szydło, ale i do Donalda Tuska i Ewy Kopacz, których ministrowie tak często bywali w kurii krakowskiej za rządów poprzedniego metropolity i byli przez niego wspierani (zwłaszcza w tłumieniu lustracji). Z kolei jedynym prezydent RP, który jest pokazany na ekranie to Aleksander Kwaśniewski. Nie ma też przebitek z obecnym papieżem Franciszkiem, którego Smarzowski ponoć uwielbia, a jedynie są z Janem Pawłem II, do którego ma chyba inne uczucia. Nic nie będzie uwierać także prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego. Wprawdzie kościół krakowski został w filmie sponiewierany, ale to przecież dla byłego członka PZPR, a później SLD, to tylko miód na serce. Co najwyżej dostanie on dodatkowe głosy od lewicy i antyklerykałów za dofinansowanie tego typu twórczości.
W kogo ten film najbardziej uderzy? W zwykłych księży, którzy pracują na parafiach i uczą w szkołach, a którzy z ukrywaniem przestępczej pedofili nie mają nic wspólnego. Stanie się to w myśl zasady „Kowal zawinił, Cygana powiesili”. Także w szeregowe siostry zakonne, pracujące z dziećmi i pomagające biednym. W filmie nie ma bowiem ani jednej pozytywnej postaci w sutannie czy habicie. Sami degeneraci, złodzieje, alkoholicy i gwałciciele. Wspomniany Kiszczak, jak i cała bezpieka, odnoszą tutaj swój wielki pośmiertny tryumf. Film uderzy także w różne środowiska np. narodowców czy kibiców sportowych, który też przedstawiono jako degeneratów. Vide: scena skopania i przewrócenia Lajkonika na Rynku Głównym. Nie ma co, „piękna” promocja Krakowa. Uderzy także w ludzi związanych z podziemną „Solidarnością”. Nie wiem, po której stronie stał Wojciech Smarzowski w stanie wojennym (był już wtedy pełnoletni), ale przeplatając sceny mszy św. za Ojczyznę i śpiew „Boże, coś Polskę” z aktami gwałtu małego chłopca, którego to przestępstwa dokonuje kapelan „Solidarności”, jednoznacznie się wyraził. Nawiasem mówiąc, księdza-gwałciciela gra Rafał Mohr, ten sam, który podpisał się pod listem w obronie wspomnianego reżysera-pedofila, Polańskiego.
Po premierze filmu na pewno nie jednemu wikaremu czy katechecie lub zakonnicy oberwie się, może nawet fizycznie. Będą szykany, wyzwiska, napisy na murach czy wybijanie szyb, tak jak to zostało pokazane w filmie. Winny czy niewinny, ale każdy klecha musi oberwać. Nie, daj Boże, aby polała się krew.
Na koniec tak to podsumuję. Jeżeli na jakimś organizmie pojawia się wrzód (a taki wrzód w polskim Kościele niewątpliwie jest), to dobry lekarz usuwa go skalpelem, a nie wali siekierą na odlew, tak jak to zrobili twórcy i producenci filmu „Kler”. Śmiem twierdzi, że w tym wszystkim od początku nie chodziło, aby Kościół uzdrowić, ale, aby dokopać, ile tylko wlezie. A jeżeli do czegoś dojdzie, to wszyscy po kolei co najwyżej będą „umywać ręce” – to nie my, to oni!
PS. Przed chwilą dowiedziałem, że wspomniany Zanussi, obrońca pedofila, głosował za przyznaniem publicznych pieniędzy na ten film. Dzięki Smarzowski na swoje dzieło dostał nie 2 miliony, ale aż 3,5 miliony. Komentarza zbyteczny.
PS. Pełne streszczenie filmu, który oglądałem dwukrotnie, opublikuję dziś wieczorem.