Bohdan Piętka
Perspektywa ustanowienia przez polski Sejm 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Męczeństwa i Ludobójstwa Kresowian po raz kolejny poważnie zaniepokoiła ukraińskich epigonów OUN-UPA oraz ich polskich admiratorów. Najpierw Andrij Parubij – wielce zasłużony dla odrodzenia ideologii banderowskiej na Ukrainie przewodniczący Werchownej Rady – oraz prezes ukraińskiego IPN i negacjonista wołyński Wołodymyr Wiatrowycz wywierali naciski na delegację polskich parlamentarzystów w Kijowie, by Sejm ustanowił Dniem Pamięci ofiar zbrodni OUN-UPA 17 września zamiast 11 lipca, a najlepiej całkowicie zaniechał upamiętniania tych ofiar. Następnie Jan Piekło – świeżo mianowany ambasador Polski na Ukrainie, znany zresztą ze swojego skrajnie proukraińskiego stanowiska – stwierdził, że „tematami historycznymi powinni zajmować się historycy, bo jest tam wiele niejasności”. A zatem po raz kolejny opowiedział się zdecydowanie za usunięciem kwestii ludobójstwa OUN-UPA na Polakach z obszaru spraw kluczowych w stosunkach polsko-ukraińskich. Za priorytety, które chciałby realizować jako ambasador Piekło uznał: uruchomienie „linii kredytowej” w wysokości 1 mld i 100 mln euro, które obiecał Ukrainie prezydent A. Duda, działanie na rzecz przedłużenia sankcji UE wobec Rosji, wspieranie utworzenia brygady litewsko-polsko-ukraińskiej (LITPOLUKRBRIG), liberalizację reżimu wizowego dla Ukraińców, wspieranie ukraińskiej emigracji zarobkowej do Polski oraz wspieranie tworzenia „bloku państw od Morza Bałtyckiego do Czarnego” (tzw. idea Międzymorza)[1].
Mało kto wie, że Jan Piekło zanim został prominentną postacią lobby ukraińskiego w Polsce, jako dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Ukraińskiej PAUCI, był w latach 1991-1997 tzw. korespondentem-freelancerem w Jugosławii – zaangażowanym w tworzenie negatywnego wobec Serbów obrazu trwającego tam wówczas konfliktu. Następnie wspierał dialog żydowsko-chrześcijański jako redaktor poświęconego tej tematyce dziennika „Forum” oraz uczył młodych Polaków tolerancji dla mniejszości narodowych jako koordynator polsko-amerykańskiego projektu „Mosty tolerancji”.
Z jego dawniejszych i obecnych wypowiedzi wynika, że jako ambasador Polski w Kijowie zamierza wspierać ukraińską rację stanu i reprezentować interesy tych sił międzynarodowych, które stoją za przewrotem politycznym na Ukrainie z 2014 roku. Trudno o lepszy dowód na to, że współczesna Polska jest w polityce międzynarodowej przedmiotem, a nie podmiotem oraz, że to co określa się mianem „polskiej polityki wschodnia”, „idei Międzymorza” lub „polityki jagiellońskiej” jest w istocie funkcją polityki amerykańskiej i niemieckiej.
Fakty te zapewne legły u podłoża kolejnego posunięcia ukraińskiego wymierzonego w próby upamiętnienia na szczeblu politycznym w Polsce ludobójczych zbrodni OUN-UPA. Oto bowiem na początku czerwca został upubliczniony „Otwarty apel do przywódców Państwa Polskiego oraz duchownych i kulturalnych działaczy społeczeństwa polskiego”. Pod dokumentem tym podpisali się Leonid Krawczuk – w latach 1988-1990 II sekretarz KC Komunistycznej Partii Ukrainy, a w latach 1991-1994 prezydent Ukrainy, Wiktor Juszczenko – prezydent Ukrainy w latach 2005-2010, który najbardziej przed Majdanem zasłynął z krzewienia kultu OUN-UPA na Ukrainie (m.in. pośmiertne nadanie tytułu Bohatera Ukrainy Stepanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi, uznanie ukraińskiego „Mein Kampf”, czyli książki „Nacjonalizm” Dmytro Doncowa, za podręcznik akademicki), Danyło Łubkiwskij – bliski współpracownik Juszczenki, od 2014 roku wiceminister spraw zagranicznych Ukrainy, a także znani z sympatii do nacjonalizmu ukraińskiego hierarchowie: Filaret – zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego oraz Światosław Szewczuk – najwyższy arcybiskup Ukraińskiego Kościoła Grekokatolickiego. Ponadto wśród sygnatariuszy znaleźli się naukowcy i intelektualiści o orientacji nacjonalistycznej, związani m.in. z Narodowym Uniwersytetem „Akademia Kijowsko-Mohylańska” i ukraińskim IPN (głównymi ośrodkami intelektualnymi renesansu banderowskiego): Wiaczesław Briuchoweckij, Iwan Dziuba, Ihor Juchnowskij, Wołodymyr Panczenko, Dmytro Pawłyczko, Myrosław Popowycz, Wadim Skuratiwskij i Iwan Wasiunyk.
Autorzy „Otwartego apelu” przyjęli konwencję historycznego listu biskupów polskich do niemieckich, gdzie padły słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Polscy biskupi pisali to jednak w 1965 roku z pozycji narodu polskiego jako ofiary zbrodni niemieckich. W „Otwartym apelu” mamy natomiast odwróconą perspektywę. To kat pisze do ofiary i przebacza, ale komu i co?
Czytamy bowiem oto: „ W historii stosunków wzajemnych Ukraińców i Polaków jest wiele zarówno kart jednoczących nas jak braci, jak i krwawych. Wśród nich epizodem szczególnie bolesnym i dla Ukrainy, i dla Polski pozostaje tragedia Wołynia i polsko-ukraińskiego konfliktu lat drugiej wojny światowej, w wyniku którego zginęły tysiące niewinnych braci i sióstr”. Autorzy tych słów używają propagandowych – przyjmowanych przez neobanderowców – a sprzecznych z prawdą historyczną określeń „tragedia Wołynia” i „polsko-ukraiński konflikt”. Jedyne właściwe w tym miejscu sformułowanie – ludobójstwo – nie pada. Nie ma nawet eufemizmu „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa”, popularnego w kręgach polskich wybielaczy OUN-UPA. Nazywanie tego, co stało się za przyczyną OUN i UPA oraz galicyjskiej dywizji Waffen-SS „konfliktem polsko-ukraińskim” jest straszliwą i cyniczną perfidią. To tak jakby Holokaust nazwać „konfliktem niemiecko-żydowskim”.
„Prosimy o wybaczenie za popełnione zbrodnie i krzywdy – to nasz główny motyw. Prosimy o wybaczenie i tak samo przebaczamy zbrodnie i krzywdy uczynione nam” – piszą sygnatariusze „Otwartego apelu”. Te krzywdy, które łaskawie wybaczają Polakom, to polska samoobrona w Przebrażu i operacja „Wisła”. Że położenie tego na jednej szali z ludobójstwem wołyńsko-małopolskim jest zachwianiem wszelkich zdroworozsądkowych proporcji – nie widzą. Dlatego nie widzą, ponieważ reprezentują neobanderowską wizję historii, którą najpełniej wyrazili w zacytowanym powyżej fragmencie.
Sygnatariusze dokumentu w interpretacji historii posuwają się wręcz do stylu fantasy. Piszą bowiem: „Największym złem w naszych stosunkach była nierówność, wynikająca z braku państwa ukraińskiego. Katastrofa ukraińskiej państwowości prowadziła do ruiny państwowość polską”. O co tutaj chodzi, doprawdy trudno zgadnąć.
Szybko jednak przechodzą do konkretów i pouczają: „Polska myśl winna w pełnej mierze uznać samodzielność bytu ukraińskiej tradycji narodowej jako sprawiedliwą i godną szacunku walkę o własną państwowość i niepodległość”. Ta godna szacunku i sprawiedliwa tradycja narodowej walki o państwowość ukraińską to oczywiście tradycja OUN i UPA. To tę tradycję powinni uznać Polacy. W czasie, gdy pan Juszczenko i inni pisali te słowa w miasteczku Młynów w obwodzie rówieńskim odsłonięto kolejny na Wołyniu pomnik Stepana Bandery. Kosztował 200 000 hrywien[2].
Pomniki Bandery na Wołyniu i w Galicji Wschodniej stawia się już nie w miastach – gdzie od dawna stoją – ale we wsiach. To jest dla sygnatariuszy „apelu” normalne, tak jak i ustawodawstwo z 9 kwietnia 2015 roku wprowadzające państwowy kult OUN-UPA. I to ich zdaniem powinna zaakceptować strona polska.
Zanim ujawnili najważniejszą intencję, sygnatariusze „apelu” nie omieszkali postraszyć Polaków Rosją w stylu preferowanym także przez swoich polskich adherentów, np. z „Gazety Polskiej”. Piszą: „Współczesna wojna Rosji przeciwko Ukrainie jeszcze bardziej zbliżyła nasze narody. Walcząc przeciwko Ukrainie, Moskwa prowadzi również ofensywę przeciwko Polsce i całemu wolnemu światu”.
W tym fragmencie mamy trzy nieprawdy: że Rosja prowadzi wojnę przeciwko Ukrainie, że prowadzi ofensywę przeciwko Polsce i przeciwko całemu światu.
Cały swój „apel” jego sygnatariusze napisali dla następującego fragmentu, poprzedzonego ostrzeżeniem przed „mową nienawiści i wrogości” oraz wykorzystywaniem „wspólnego bólu do politycznych rozrachunków”: „Wzywamy naszych sojuszników, polskie władze państwowe i parlamentarzystów, aby nie przyjmowali jakichkolwiek niewyważonych deklaracji politycznych, które nie ukoją bólu i jedynie przysporzą korzyści naszym wspólnym wrogom”. Jest to wezwanie do tego, by polski Sejm nie ustanawiał 11 lipca jako Narodowego Dnia Pamięci Męczeństwa i Ludobójstwa Kresowian. Po to i tylko po to pan Juszczenko, który tym samym po wielu latach wyszedł z politycznego niebytu, oraz jego wspólnicy napisali „Otwarty apel”.
Wezwanie to nosi znamiona szantażu, co wynika z następnego akapitu: „W przeddzień uroczystości rocznicowych, które w lipcu odbędą się w obu państwach, wzywamy do powrotu do tradycji wspólnych apeli parlamentarnych, które nas nie dzieliły, lecz łączyły w pokucie i wybaczeniu. Kierując się duchem braterstwa wzywamy razem do ustanowienia wspólnego Dnia Pamięci Ofiar Naszej Przeszłości i Wiary w Niepowtórzenie się Zła”. Nie mam wątpliwości, że ten Dzień Pamięci ofiar „konfliktu polsko-ukraińskiego” będzie przede wszystkim dniem pamięci ofiar operacji „Wisła”. Czczenie na Ukrainie ofiar zbrodni OUN-UPA byłoby bowiem sprzeczne z ustawodawstwem z 9 kwietnia 2015 roku, które przewiduje sankcje karne za okazywanie „lekceważącego stosunku” wobec OUN i UPA, czyli przypominanie zbrodniczego i faszystowskiego charakteru tych organizacji. Nie mówiąc już o tym, że pod zdobiącymi wołyńską i galicyjską ziemię pomnikami Bandery i Szuchewycza nie ma na to po prostu miejsca.
Dokument sygnowany przez byłych prezydentów Krawczuka i Juszczenkę, kościelnych hierarchów i nacjonalistycznych intelektualistów stanowi zakłamaną propozycję pojednania. Nie tyle pojednania, co anty-pojednania. Dowodzi on, że elity polityczne i intelektualne najpierw „pomarańczowej”, a teraz pomajdanowej Ukrainy nie były i nie są zdolne do jakiejkolwiek refleksji krytycznej nad historią tzw. integralnego nacjonalizmu ukraińskiego. Nie są zdolne do ekspiacji za jego zbrodnie i nie chcą tego. Tworzą fałszywy, urągający faktom historycznym, mit OUN-UPA i dywizji Waffen-SS „Galizien” jako rzekomych formacji narodowowyzwoleńczych. Na tym kłamstwie chcą budować teraźniejszość i przyszłość swojego narodu i kształtować jego świadomość.
Niezdolność pomajdanowej Ukrainy do rozliczenia się z przeszłością ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego skonstatował niedawno Jan Piekło. Wcześniej zrobił to m.in. Kazimierz Wóycicki. Obaj uznali, że Polska powinna przejść nad tym do porządku dziennego i nie tylko nie domagać się od Ukrainy takich rozliczeń, ale nawet zaakceptować ukraiński punkt widzenia w kwestii OUN i UPA. Oczywiście w imię wyższej racji powstrzymywania mitycznego już „zagrożenia” ze strony Rosji.
Gdyby Polska była krajem normalnym, tzn. posiadającym identyfikujące się z narodem i jego historią elity polityczne, które prowadziłyby suwerenną politykę, to „Otwarty apel” Krawczuka, Juszczenki et consortes zostałby potraktowany jako przejaw folkloru intelektualnego i politycznego. Jednakże w związku z tym, że krajem normalnym nie jest, kuriozalny manifest popleczników nacjonalizmu ukraińskiego zostanie potraktowany nad Wisłą poważnie i najprawdopodobniej pociągnie za sobą negatywne skutki dla właściwego upamiętnienia ofiar zbrodni OUN-UPA oraz środowisk upominających się o pamięć i prawdę historyczną. Niektórzy nawet tym apelem bardzo się przejmą, traktując go jako kamień węgielny idei Międzymorza, a krytyków stygmatyzując jako „rosyjską agenturę”.
[1] Jan Piekło: w sytuacji zagrożenia Polska zawsze była tam, gdzie była potrzebna pomoc dla Ukrainy, portal polsko-ukraiński, http://www.polukr.net (dostęp 7.06.2016).
[2] Kolejny pomnik Bandery na Wołyniu, http://www.kresy.pl, 6.06.2016.
Bohdan Piętka
Oświęcim, 8 czerwca 2016 r.