Dwa dni temu pożegnaliśmy śp. Marię Przybylską-Więckowską, aktorkę, poetkę, a przede wszystkim wielką patriotkę. Pogrzeb odbył się na cmentarzu w Krakowie-Prądniku Białym.
Mszę św. odprawiało siedmiu księży.
Kazanie mówił ks. prof. Edward Staniek, a na zakończenie liturgii
przemawiało kilka osób, żegnając Zmarłą w imieniu środowisk artystycznych i patriotycznych, także z Podlasia.
Na sam koniec żegnałem ją w imieniu parafii ormiańskokatolickiej dla Polski południowej i Ormiańskiego Towarzystwa Kulturalnego, w życiu których aktywnie brała udział. Wspominałem także jej związki z Wołyniem i księdzem Vitold-Yosif Kovaliv z Ostroga. Odmówiłem też po ormiańsku Hajr Mer (Ojcze Nasz) oraz Ter Wochormia (Panie zmiłuj się).
Zabrzmiała też pieśń lwowska w wykonaniu pana Jerzego (na wózku inwalidzkim) oraz otworzona z taśmy recytacja śp. Marii. Szczególnie przejmująca była, jakże psująca do tego pożegnania, recytacja „Testamentu” Juliusza Słowackiego, którą w całości zamieszczam poniżej.
Urnę z prochami poniósł jej mąż, Jan, który podziękował wszystkim, zwłaszcza tym, którzy przyjechali z odległych stron. Na pogrzeb przybyło bardzo dużo osób, z których większość znam z burzliwych lat 80. Dlatego też czułem się jak w rodzinie. szkoda tylko, że najczęściej spotykamy się na pogrzebach kolejnych przyjaciół. Zdjęcia Maria Staszałek (Rzeszów).
Wieczne odpoczywanie racz jej dać, Panie ….
Niech żywi nie tracą nadziei!
Testament mój – autor: Juliusz Słowacki
Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami,
Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny,
Dziś was rzucam i dalej idę w cień – z duchami –
A jak gdyby tu szczęście było – idę smętny.
Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica
Ani dla mojej lutni, ani dla imienia; –
Imię moje tak przeszło jako błyskawica
I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia.
Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach przekażcie,
Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode;
A póki okręt walczył – siedziałem na maszcie,
A gdy tonął – z okrętem poszedłem pod wodę…
Ale kiedyś – o smętnych losach zadumany
Mojej biednej ojczyzny- przyzna, kto szlachetny,
Że płaszcz na moim duchu był nie wyżebrany,
Lecz świetnościami dawnych moich przodków świetny.
Niech przyjaciele moi w nocy się zgromadzą
I biedne serce moje spalą w aloesie,
I tej, która mi dała to serce, oddadzą –
Tak się matkom wypłaca świat, gdy proch odniesie…
Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb – oraz własną biédę:
Jeżeli będę duchem, to się im pokażę,
Jeśli Bóg uwolni od męki – nie przyjdę…
Lecz zaklinam – niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!…
Co do mnie – ja zostawiam maleńką tu drużbę
Tych, co mogli pokochać serce moje dumne;
Znać, że srogą spełniłem, twardą bożą służbę
I zgodziłem się tu mieć – niepłakaną trumnę.
Kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi
Iść… taką obojętność, jak ja, mieć dla świata?
Być sternikiem duchami napełnionéj łodzi,
I tak cicho odlecieć, jak duch, gdy odlata?
Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic… tylko czoło zdobi;
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba – w aniołów przerobi.