Spisał Mirosław Lewandowski, autor strony o KPN.
1. Pierwsza okupacja sowiecka (lata: 1939 – 1940)
Mój ojciec był granatowym policjantem we Lwowie. Jego brat – Józef Macedoński (por. 52 pułku piechoty w Tarnopolu) był jeńcem w Starobielsku i został zabity przez Sowietów w Charkowie w 1940 roku. We wrześniu 1939 roku Sowieci zarządzili, aby granatowi policjanci stawili się przy określonej ulicy we Lwowie. Była to zasadzka. Wszystkich, którzy przyszli zamordowano lub aresztowano. Ojciec, gdy szedł w to miejsce, zauważył za płotem sowieckie karabiny maszynowe. Ostrzegł innych i sam uciekł. Ale niektórzy jego znajomi zginęli. Od tego czasu ojciec ukrywał się.
W 1939 roku ja miałem 8 lat i dość dobrze pamiętam tą pierwszą sowiecką okupację. Sowieci trzy razy przychodzili po nas, aby nas wywieźć. My mieszkaliśmy we Lwowie przy ul. Łyczakowskiej, ale akurat do naszego mieszkania wejście było od bocznej ulicy (dom był przedzielony kratą). Słyszeliśmy dwa razy jak przyjechali w nocy, aby nas aresztować. Wymieniali głośno nasze nazwisko, ale do nas nie trafili. Gdy przyszli po raz trzeci – nas już nie było.
Na przełomie kwietnia i mają 1940 roku uciekliśmy ze Lwowa do Krakowa, gdyż tam mieliśmy daleką rodzinę. Ojciec nawiązał kontakt z polskim podziemiem i miał lewe papiery, jako proboszcz katolickiej parafii. Mimo tych papierów przekraczał San wpław, nielegalnie. My z matką uciekaliśmy, legalnie, posługując się papierami mamy na panieńskie nazwisko. Zgodnie z porozumieniem radziecko – niemieckim Polacy urodzeni na ziemiach, które po 17 września 1939 roku znalazły się pod okupacją niemiecką mieli prawo wrócić na te tereny. Moja matka urodziła się w Mielcu. Musieliśmy dać łapówkę Sowietom na granicy (wódka, a może także jakieś pieniądze), aby pozwolono nam stanąć przed specjalna komisją radziecko – niemiecką. Matka miała srebrne monety ukryte w garnkach ze smalcem. Sowieci grzebali palcami w garnkach i monety znaleźli. Zabrali je. Garnki ze smalcem oddali. Przed komisją trzeba było udowodnić, że się urodziło na zachód od Sanu. Nam się to udało.
2. Okupacja niemiecka (lata: 1940 – 1945)
Po niemieckiej stronie granicy żołnierze wyglądali zupełnie inaczej niż czerwonoarmiści. Sowieci byli brudni, agresywni, „kurduplowaci”, pijani. Na twarzy mieli widoczne zmiany skórne. Niemieccy żołnierze byli czyści, przystojni, wysportowani. Pomagali nam przenieść bagaże. Różnica między GG a okupacja sowiecka była olbrzymia i od razu rzucała się w oczy.
Dla uchodźców Niemcy zarządzili kąpiel, strzyżenie i dezynfekcję odzieży (bo po stronie sowieckiej była wszawica). Przy okazji sprawdzali mężczyzn, czy nie są obrzezani, aby odnaleźć Żydów. Spaliśmy w klasztorze w Przemyślu na ziemi, na rozścielonej słomie. Źywiły nas polskie organizacje charytatywne. Dostaliśmy darmowe bilety na pociąg.
Po przybyciu do Krakowa dalecy krewni matki odmówili pomocy więc początkowo zamieszkaliśmy w Skawinie u ubogiej kobiety, która utrzymywała się z żebractwa. Jej najstarszy syn chodził żebrać. Jeżeli wracał wieczorem z pełnym workiem użebranego chleba, to wszyscy się cieszyliśmy, że będzie co jeść. Zjedliśmy też ten smalec ze Lwowa, mimo że po drodze się zepsuł i był zabrudzony paluchami sowieckich żołnierzy, którzy szukali tam monet. Było bardzo ciężko. W Skawinie odnalazł nas ojciec i przeprowadziliśmy się do Krakowa do rodziny Eichhornów – sklepikarzy, na ulicę Mostową, na Kazimierzu (Salomon Eichhorn – ul. Mostowa 3 m. 5 – sklep „żelazny”). Stary Samuel zmarł na naszych oczach. Kobiety (m. in. jego żona i córka) ukrywały się w sklepie. Gdzieś w 1942 lub 1943 przyjechało w nocy Gestapo i aresztowało ich. Aresztowali też naszych sąsiadów państwa Tureckich, którzy ukrywali żydowską dziewczynkę. Pan Turecki nie przeżył Oświęcimia. Jego żona przeżyła. Dwóm zięciom Eichhornów mój ojciec pomógł ukryć się w lesie. Oni wojnę przeżyli. W 1945 roku przyszli do nas, zabrali niektóre przedmioty z mieszkania i wyjechali do Palestyny. Przysłali nam później stamtąd paczkę z pomarańczami, ale te się zepsuły w drodze. Nie miałem później z nimi żadnego kontaktu.
W czasie wojny chodziłem na tajne komplety. Nauka była w Podgórzu, na wzgórzu Lasoty. Tak skończyłem jedna klasę gimnazjalną.
Matka była bardzo zaradna. W czasie wojny żeby przeżyć zajmowała się handlem żywnością, a potem skórą, którą przemycaliśmy z ziem inkorporowanych do Niemiec. Sam brałem udział w takich wyprawach (pomagając mamie). Granicę między III Rzeszą a GG przekraczaliśmy nocą, nielegalnie w Zembrzycach, koło Makowa Podhalańskiego. Trzeba było się opłacać Niemcom oraz wiejskim bandom, które napadały na przemytników. Potem myliśmy się w potoku i pociągiem wracaliśmy do Krakowa.
Ojciec początkowo zatrudnił się w granatowej policji, ale po tygodniu, czy po dwóch zbiegł i związany z ZWZ (potem AK) musiał się ukrywać do końca wojny. Wpadał czasem do domu na dzień czy dwa. Przeszedł do oddziału „Flisa” (AK) w rejonie Bielska. Miał pseudonim „Węch”.
3. Druga okupacja sowiecka (lata: 1945 – 1947)
Po wojnie kresowiacy trzymali się razem. Czekaliśmy na III wojnę światową. Sytuacja wydawała nam się tymczasowa. Liczyliśmy, że wkrótce nastąpi zmiana i wrócimy do Lwowa.
Czerwonoarmiejcy podczas drugiej okupacji wyglądali już lepiej: mieli lepsze mundury i broń. Widać było zmiany, które były wynikiem pomocy USA dla ZSRR w czasie wojny. Jednak po wejściu Sowietów na ulicach Krakowa była „Sodoma i Gomora”, zwłaszcza nocą: strzały, krzyki, rabunki. U nas w domu przy Mostowej zamieszkał sowiecki oficer, który okazał się człowiekiem b. inteligentnym i wykształconym – inżynier po studiach w Niemczech. Zapewnił on ochronę mojej siostrze i innym dziewczynom w kamienicy.
Po wojnie podjąłem naukę w gimnazjum im. Witkowskiego. W klasie założyłem oddział, do którego wstąpili chłopcy z przedmieść i ze wsi. Ci z miasta, z tzw. „dobrych domów” – nie. Oddział ten miał się zajmować walką z komuną o przedwojenna Polskę, o własność prywatną, wolność polityczna itp. Ale gdy byłem w drugiej klasie w liceum to zostałem aresztowany. W czasie aresztowania uciekłem i ukrywałem się.
Moim sąsiadem na Kazimierzu był Jurek Gregorski, który zalecał się do mojej siostry. Był ode mnie starszy i należał do organizacji Narodowy Ruch Oporu (miał pseudonim „Wilk”), która podlegała ROAK (Ruch Oporu Armii Krajowej) . W domu Jurka przy ul. Mostowej 4 brałem udział w wojskowym przeszkoleniu teoretycznym, które dotyczyły m. in. umiejętności posługiwania się bronią. Tam też$ u niego na wiosnę 1946 roku złożyłem przysięgę. Przyjąłem pseudonim „Mściwój” – ze „Starej Baśni”. Prosiłem jednak przy składaniu przysięgi, abym nie musiał zabijać ludzi. Obiecano mi, że będę pracował w wywiadzie. Na przykład pewnego razu Jurek wskazał mi pewien sektor Krakowa i kazał opracować mapę przejść przez kamienice na inna ulicę, albo polecił, abym obserwował posterunek milicji na Placu Wolnica (tam gdzie obecnie jest Muzeum Etnograficzne) i ustalić, w jakich godzinach milicjanci udają na ćwiczenia i kiedy wracają. Latem 1946 roku Jurka nieoczekiwanie aresztowali. Wówczas ojciec wywiózł mnie na wieś koło Głubczyc, na Ziemie Odzyskane, do rodziny w obawie przed uwięzieniem.
Dowiedziałem się później, że Jurek i inni mieli proces. Na przesłuchaniach niektórzy zwalali wszystko na mnie i na innego jeszcze kolegę, który także zdołał uciec. Opowiadano mi, że mogła nam grozić nawet kara śmierci, gdyby nas wtedy złapali…
Wróciłem w październiku 1946 roku, bo nikt mnie nie szukał, a ojciec chciał, abym poszedł do szkoły. Mieszkaliśmy już wtedy (od jesieni 1945 roku) przy ul. św. Katarzyny 4. Według prawa byłem ciągle małoletni.
Pierwszej nocy po powrocie do domu nad ranem przyszło po mnie dwóch młodych funkcjonariuszy UB, aby mnie aresztować. Poszedłem się ubrać do kuchni. Ubecy pilnowali drzwi z kuchni do pokoju. Nie wiedzieli, że z kuchni było wyjście na balkon a z balkonu – na korytarz. Tata zagadywał ich („Sam byłem policjantem, wiem jaka to praca”), mama podawała im kawę, a tymczasem siostra po cichu przesunęła rzeczy, które leżały w drzwiach na balkon i tarasowały przejście. Ja się ubrałem i wyszedłem przez balkon na korytarz. Nie oglądając się wyszedłem na ulicę z siatka na zakupy. Dostałem się na ul. Krakowską i stąd, idąc bocznymi przejściami, na ul. Gertrudy, do wujka.
Wiem od rodziców, że gdy ubecy zorientowali się, że im uciekłem, powiedzieli matce, iż mam się stawić na UB w ciągu trzech dni. W przeciwnym razie, gdy mnie znajdą, to mnie zastrzelą.
Wieczorem siostra przyniosła mi ciepłe ubranie (uciekłem tylko w spodniach i w swetrze). Następnego dnia wyjechałem ponownie do wsi k. Głubczyc.
Nadmieniam, że w tamtym czasie na ulicach Krakowa panował wielki ruch. Ludzie ciągle się gdzieś przemieszczali. Repatrianci jechali Kresów na Ziemie Zachodnie, niektórzy uciekali w Tatry i za granicę, wielu ludzi handlowało. Na ulicach było wiele osób, które nosiły torby, tobołki, walizki czy plecaki. Wśród młodzieży była moda na udawanie partyzantów. Chodziło się w butach z cholewami oraz w watowanych w ramionach marynarkach. Ocena AK była w tym czasie jednoznacznie pozytywna. Jednak prawdziwego partyzanta można było poznać po opaleniźnie. Szczególną estymą cieszył się „Ogień”. Największym szpanem było chwalić się, że udziela się pomocy temu legendarnemu przywódcy partyzantów. Wiele osób chodziło z twarzami przewiązanymi chustą, z uwagi na ból zębów, gdyż nie było ludzi stać na dentystę. Mydło było drogie, ludzie byli niedomyci, brudni. Charakterystyczne były zwłaszcza brudne ręce. Było mnóstwo pijanych. W czasie okupacji w sklepach niewiele można było kupić, ale zawsze była wódka. Po wojnie ludzie dalej pili. Dużą role odgrywał strach – wielu piło ze strachu. Piło się wódkę ze szklanek, albo z puszek po konserwach. Wielu cierpiało na alkoholizm. Powszechne było pędzenie bimbru i handel pokątny
Do marca 1947 ukrywałem się we wsi Grabniki koło Głubczyc. W międzyczasie założyłem zespół muzyczny. Ja grałem na harmonii, koledzy na flecie i skrzypcach. Graliśmy na weselach. Z tego żyłem. Na ziemiach zachodnich wielu było ludzi z kresów, często pół-Ukraińców. Na weselach strasznie pili i bili się. Bili się tak strasznie, że KBW zarekwirowała ludziom we wsi noże. Wtedy bili się widelcami itp…
Z miejscowym podziemiem rozklejałem plakaty w Głubczycach z hasłem „3x nie”, gdyż w opolskiem, podobnie jak w Krakowie, referendum ludowe 30 czerwca 1946 roku przyniosło wynik negatywny dla władz i zima 1947 roku była powtórka. Tym razem oficjalne wyniki były takie, że 90% głosowało „3x tak”.
W Grabnikach w lutym 1947 roku niespodziewanie zajechała pod nasz dom czarna wołga. Myślałem, że przyjechali mnie aresztować. A tymczasem z wołgi wysiadł szef KBW w Głubczycach, który chciał, abym zagrał na weselu jego córki. Nie chciałem, mówiłem, że mam rozbitą harmonię, ale on nie ustępował. Twierdził, że od dawna wie, że się ukrywam. Jego żołnierze skleili mi harmonię i musiałem grać wraz z kolegami przez trzy dni na tym weselu.
W marcu 1947 roku komuniści ogłosili amnestię. Wtedy wróciłem do Krakowa. Najpierw poszedłem do Jurka. Wyszedł jeszcze przed amnestią. On powiedział mi co UB już wie na temat naszego oddziału i co mogę im ujawnić. Poszedłem na UB, ujawniłem się i podałem pseudonimy ludzi, o których UB już wiedziała, że byli w oddziale. Powiedziałem, że byłem najmłodszy, starsi nie ufali mi, dlatego niewiele wiedziałem. W szczególności nie znałem prawdziwych nazwisk tych ludzi. Nie ujawniłem też informacji o oddziale, który założyłem w gimnazjum, choć UB coś o tym wiedziała, jak się okazało.
Potem, aż do 1955 roku (a może jeszcze dłużej?) UB co pół roku wzywało mnie na przesłuchanie żądając podania nazwisk osób, z którymi się kontaktowałem. Nigdy UB nie dowiedziało się ode mnie o żadnej z osób, która należała do mojego oddziału czy innych. Oczywiście proponowali mi współpracę. Ja odmawiałem. Straszyli mnie wszystkim. Pomagało mi to, że byłem głęboko wierzący. Codziennie się modliłem – nie tylko dwa razy dziennie (rano i wieczorem). To mnie ocaliło od załamania. Ale nie jestem pewny, czy bym wytrzymał, gdyby mnie bili. Bicia się bałem. Opowiadano wówczas o torturach stosowanych przez UB: siedzenie na nodze od krzesła, bicie po piętach, wkładanie szpilek pod paznokcie, przytrzaskiwanie jader. To bicie w piety podobno strasznie boli – jakby piorun przechodził człowieka, od stóp aż do czubka głowy. Modliłem się, żebym umarł, gdyby mnie torturowali.
4. Czasy stalinowskie (lata: 1948 – 1955)
Gdy wróciłem do „jawnego” życia byłem bardzo aktywny. Należałem do harcerstwa, do KSMM-u, grałem w piłkę nożną w „Wawelu”, biegałem na 80 metrów, ćwiczyłem szable w „Sokole”. Zrezygnowałem z nauki w gimnazjum i chodziłem na przyspieszone kursy. Za poradą – rozkazem „Wilka” (J. Gregorskiego), który już tam należał, zapisałem się też od OM TUR. Siedzibę mieliśmy przy Runku Głównym 27. Należałem do kółka teatralnego i grałem m. in. w sztuce Szaniawskiego pt. „Most”.
Latem 1948 roku odbywała się we Wrocławiu Wystawa Ziem Odzyskanych. Tam miało dojść do „zjednoczenia” organizacji młodzieżowych. Miała być wielka „zadyma”, którą planowali przeciwnicy zjednoczenia, m. in. moi koledzy z OM TUR. Nic z tego nie wyszło. Ci, którzy planowali zadymę zostali aresztowani, zaś młodzież z różnych organizacji rozlokowano w namiotach tak, że byli pomieszani. Bez przeszkód doszło do zjednoczenia. W ten sposób, automatycznie, zostałem członkiem ZMP.
Postanowiłem natychmiast wypisać się z ZMP. Doradzono mi, abym nie płacił składek i nie przychodził na żadne zebranie. No i mnie wykreślili z ZMP. Stało się to w zimie na przełomie lat 1947 i 1948. Jurek Gregorski został. Strasznie się później rozpił. Zmarł w latach 80.
Potem miałem problemy, bo czy chciałem studiować, czy pracować to żądano ode mnie na podaniu, abym wpisał przynależność organizacyjną. A ja nigdzie nie należałem. Pytano mnie dlaczego nie należę. Odpowiadałem, że jestem wierzący. Z tego powodu nie chcieli mnie przyjąć na HKM (Historia Kultury Materialnej – kierunek na Wydziale Historii UJ) mimo że zdałem bardzo dobrze egzaminy. Dopiero w październiku, czy w listopadzie 1950 roku mnie przyjęto, po interwencji Ministra Kultury, na prośbę prof. Romana Reinfussa, który mnie popierał. Prof. Reinfuss – etnograf znał mnie z obozów etnograficznych, w których brałem udział w lecie w roku 1950.
U nas w domu była taka bieda, że żyliśmy więcej niż skromnie. Matka straciła budkę na placu, gdzie handlowała (zniszczyli ja domiarami). Ojciec nie miał renty, zatrudnił się jako portier w MPK. Za równowartość butelki wódki kupiliśmy kawałek zabagnionej ziemi pod Krakowem w Jugowicach. Sami ją wydrenowaliśmy i uprawialiśmy. Ale to była ciężka praca. Matka sprzedawała potem jarzyny i warzywa na placu. Nie mieliśmy pieniędzy. Siostra studiowała a na moje studia już nie było środków. Ponieważ nie dostałem stypendium, to zrezygnowałem z nauki na ASP i UJ (HKM)
W zimie 1951/1952 zostałem aresztowany. Trafiłem do więzienia za kawał o pudrze, który opowiedziałem gościom na moich imieninach.
„Spotykają się dwaj znajomi: Józek i Staszek.
Staszek, wiesz czym się różni puder od rządu?
Nie wiem.
Puder jest do twarzy, a rząd jest do dupy.
A wiesz, czym ty się różnisz od tego tramwaju, który jedzie ulicą?
Nie wiem.
Tramwaj jedzie do zajezdni, a ty pojedziesz teraz ze mną na UB, za opowiadania antyrządowych dowcipów.
Ale ja nie mówiłem, jaki rząd jest do dupy…
Już my lepiej wiemy, który rząd jest do dupy.”
Jednym z gości na moich imieninach był Adam Antosz. Jak się później okazało był on funkcjonariuszem UB. Jego ojciec, podobnie jak i mój był granatowym policjantem w czasie wojny. Z tym, że mój ojciec walczył w AK i pomagał Żydom a ojciec Antosz został w granatowej policji. Mówiono też, że prześladował Żydów. Tenże Antosz miał znajomego księdza Bayera. Mówił, że to jego wujek. Był to głęboko cyniczny człowiek. Potrafił opowiadać mi w swojej prywatnej kaplicy ohydne świńskie kawały, takie budzące wielkie obrzydzenie. Adam poznał mnie z nim, aby się uwiarygodnić, że jest przeciw komunie.
Jak mnie aresztowali w zimie na przełomie lat 1951/52 to trafiłem do siedziby UB na Placu Wolności. Tam mnie przesłuchiwali i pytali ponownie o te sprawy, o których powiedziałem do protokołu, gdy korzystałem z amnestii. Ponownie potwierdziłem, że nic więcej nie wiem od tego, co im wtedy powiedziałem. Wówczas kazali mi zdjąć buty i skarpety i klęknąć na krześle. Pokazali mi pręty, którymi będą mnie bić po pietach. Uratował mnie jakiś oficer, który wszedł do pokoju i powiedział, że on bierze mnie na przesłuchanie. Był on żydowskiego pochodzenia. Niedawno, jak była wystawa „Twarze krakowskiej bezpieki”, to poznałem twarz tego Ubeka. Nazywał się Farb. Później na ulicy powiedział mi, że znał mnie wcześniej. Ja miałem wielu kolegów Żydów. M. in. przyjaźniłem się z taka piękną dziewczyną – Haliną Winter. Ona później wyjechała do Izraela. Z nią często chodziłem do Klubu Żydowskiego na ulice Sławkowską na karpia po żydowsku. Ten Farb mi powiedział, że posiedzę z miesiąc i wyjdę, muszę tylko podpisać na UB, że popieram list biskupów w sprawie odbudowy kraju oraz zobowiązanie, że nie będę opowiadać kawałów politycznych. Ja to podpisałem. Dał mi tez do zrozumienia, kto mnie wydał. Zapytał mnie bowiem o ojca tego Antosza – co on robił w czasie wojny. Ja powiedziałem, że nic nie wiem. Wtedy Farb mi powiedział (ale już na ulicy, gdy mnie wyprowadził z przesłuchania po więzieniu) – „Ty nie chcesz mówić, co ojciec Antosza robił w czasie wojny, a to Antosz ci zaszkodził.”
Więzili mnie na Montelupich. Więzienna zupa (kapuśniak z kawałkami mięsa) bardzo mi smakowała. Do tej zupy więziennej dawali taki gliniasty chleb, którego ja nie mogłem jeść. Po zjedzeniu tego chleba wszyscy w celi „pierdzieli”. Ja się wstydziłem, bo w celi był jeden „kibelek”, nie oddzielony od reszty celi nawet żadną zasłoną. Pełnił on równocześnie funkcję umywalki. Ale starsi więźniowie się nie wstydzili … A było nas ze trzydzieści osób w jednej celi. Spaliśmy po dwóch na łóżkach piętrowych – pod trzy łózka, jedno nad drugim. Ja spałem na trzecim pietrze razem z takim starym i grubym kolejarzem. Tak wytrzymałem miesiąc i parę dni aż mnie wypuścili po głosowaniu.
Gdy wyszedłem z więzienia był luty albo marzec 1952 roku. Wróciłem na studia. Ale po pewnym czasie załamałem się i przerwałem naukę. Moi rodzice żyli w nędzy. Musiałem iść do pracy.
W październiku 1952 roku zamknęli mnie ponownie, ale już tylko na 48 godzin, profilaktycznie – przed wyborami do Sejmu. Wzięli mnie ponownie na przesłuchanie, na Plac Wolności. Przesłuchanie trwało całą noc. Przesłuchiwał mnie kolega ze studiów. Gdy go poznałem, to się do niego uśmiechnąłem – „Cześć Henryk”. On wtedy wstał i chciał mnie uderzyć w twarz. „Ja tu nie jestem żaden Henryk, tylko kapitan.” Przez cała noc (ponad 10 godzin) kazał mi siedzieć na krześle na baczność. Było to bardzo bolesne. Gdy w pewnym momencie zdrętwiały mi mięśnie i osunąłem się na krzesło, to uderzył mnie (wprawdzie lekko) w twarz i krzyknął: „Jak mówiłem baczność, to baczność, kurwa!”. Mimo tego całonocnego przesłuchania nic nowego im nie powiedziałem. Potem rano wszyliśmy razem do tramwaju. Wtedy mi powiedział – „Cześć, teraz jestem dla ciebie Henryk.”
Po porzuceniu studiów, od 1953 roku zamieszczałem rysunki w Dzienniku Polskim, w piśmie „Ziemia”, w „Przekroju”, „WTK” (Wrocławski Tygodnik Katolicki), „Ty i ja” a od 1957 roku w „Tygodniku Powszechnym”. Były to głównie karykatury.
Zacząłem też pracować. O pracę było trudno dla niepartyjnych. Ja miałem skończone Liceum Plastyczne i jeden rok ASP i UJ. Jako plastyk mogłem pracować w propagandzie w zakładach pracy, ale nie chciałem. Pracowałem więc fizycznie w różnych miejscach. Na przykład zostałem przyjęty do Spółdzielni „Mechanika” przy ul. Łazarza. Chętnie mnie przyjęli pod warunkiem, że będę grał na mandolinie w ich zespole. Pewnego razu personalny zebrał nas i mówi, że idziemy na Rynek, bo jest rocznica Rewolucji Październikowej. Każdy miał wziąć jakieś flagi, czy transparenty. Ja powiedziałem, że nie pójdę, bo matka jest chora i muszę wcześniej wrócić do domu. Wtedy od razu mnie wyrzucili. Pracowałem też w Nowej Hucie oraz m. in. w Hucie szkła w Płaszowie przy ul. Lipowej. Tutaj zastała mnie wiadomość, że Stalin zdechł. Upiliśmy się z radości wraz z robotnikami, z którymi wtedy pracowałem.
Dziś zapomina się o sytuacji, jaka była w Polsce po wojnie. My pamiętaliśmy rozwarstwienie przedwojenne, Holocaust, wojenne zbrodnie sowieckie i niemieckie. Myśmy tym długo żyli po wojnie. O okropieństwach wojny ciągle przypominała prasa, książki, filmy. W więc z jednej strony była w nas radość z tego, że wojna się skończyła, a z drugiej baliśmy się tego co przyszło.