Obrona Huty Stepańskiej 16-18 lipca 1943 r.
W 2018 r. na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie pojawiła się nowa tablica, a na niej wśród innych nazw widnieje napis Huta Stepańska i Wyrka. Czym zasłużyły te dwie wsie na taki zaszczyt? Ja syn świadka wydarzeń, który widział na własne oczy historię, opiszę w wielkim skrócie, co słyszałem od wielu Jemu podobnych.
Polacy w osaczeniu stają się ofiarą Ukraińców.
Zimowym dniem 4 lutego 1943 r. do Huty Stepańskiej przyjechał saniami z Folwarku koło Ostów, położonych kilkanaście kilometrów przed Sarnami Mieczysław Drzewiecki. Zajmował się handlem żywnością i był częstym gościem w Hucie. On to przywiózł tragiczną wiadomość o wymordowaniu 3 lutego w sąsiedniej Janówce 8 osób w domu Bronisława Teodorowicza. Zamordowani byli w niezwykle okrutny sposób, a kilkoro miało porąbane głowy. Na Hucian padł strach, snuli przeróżne domysły i pozostało na tym, że był to napad rabunkowy. Podobnych napadów i tak samo okrutnych zbrodni było w okolicy już kilka, wydarzyły się końcem 1942 r., zabity został wtedy Bolesław Bańkowski i spalony na ognisku przez Ukraińców Jan Zieliński. Nikt jeszcze nie słyszał o banderowcach.
Prawdziwy szok przyszedł w niedziela 7 lutego 1943r. kiedy w oddalonych o 6 km do Huty Stepańskiej, Butejkach dokonano następnej okrutnej zbrodni. Zamordowani zostali Eugeniusz i Zofia Sokołowscy, ich zamężna córka Maria Bratkowska będąca w dziewiątym miesiącu ciąży z 3 letnim synem Andrzejkiem oraz narzeczeństwo Edward Kalus 23 i Eugenia Jucewicz. Powiązanych drutami domowników pilnowali w salonie bandyci, nie wychodzili na zewnątrz. Czekali oni na powrót Sokołowskiego i Kalusa, kiedy wrócili wieczorem, tak samo ich powiązali. Zanim zaczęli mord, torturowali ich. Miejscowi mówili, że chcieli od mordowanych złota, którego nie mieli. Następnie kazali chłopom, Ukraińcom z sąsiednich domów przynieść topór i pniak. Postawili go w salonie i kolejno odrąbywali głowy. Mordercy byli Ukraińcy z Kryczylska, ich akcent mowy nie budził żadnych wątpliwości. Był z nimi też Misza Lender, Ukrainiec ze Stepania, kolega Edwarda Kalusa. Za dwa dni banderowcy wymordowali Parośl, a nocą z 9 na 10 lutego napadli na dom Piotrowskich w Hucie i zabili 4 osoby. Stanisław Piotrowski broniąc się zabił jednego napastnika toporem, a drugiemu odrąbał ramię, który wieziony do rodzinnych Telcz już za Hutą stracił przytomność.
Powołanie samoobrony w Hucie Stepańskiej i Wyrce
W dzień 10 lutego za radą Ks. dr Bronisława Drzepeckiego, Hucianie powołali pierwszą polską samoobronę na Wołyniu. Wiekowa wieś szlachecka, z równie długimi tradycjami uczestnictwa jej obywateli we wszystkich wojnach, postanowiła stanąć do swojej obrony. Za jej przykładem szybko poszła równie ważna wieś Wyrka. Tak powstał rejon samoobrony Huty i Wyrki, które szybko stały się dla okolicznych Polaków jedynym ratunkiem, a dla banderowców solą w oku. Powołano dowództwo cywilne z Władysławem Kurkowskim na czele i wojskowe z pierwszym komendantem Hieronimem Konwerskim.
We wsi było nieco ukrytej broni kłusowniczej i karabinów z czasów I Wojny Światowej. Całą nadzieję jednak położono w próbie odnalezienia 40 karabinów mało kalibrowych, a będących przed wojną własnością Związku Strzeleckiego. Akcją ukrycia broni po wkroczeniu sowietów kierował komendant Strzelców Stanisław Garbowski, pomagali mu w tym huciańscy policjanci. Wszystkich uczestników ukrycia broni aresztowano 30 września 1939 r., a w końcu wywieziono ich na Sybir. Mimo poszukiwań broni nigdy nie odnaleziono. Pozostało poszukiwanie ukrytej broni i zakup od Węgrów chroniących tory. Akcja była na tyle skuteczna, że do napadu zdołano zebrać jej ponad 80 sztuk, w tym karabiny maszynowe.
Szybko samoobrona zdołała zabezpieczyć wieś oraz okoliczne sąsiednie wsie przed banderowcami. Tam gdzie nie było samoobrony kolejno wsie były napadane i unicestwiane, a ci, którym nie udało się zbiec, byli zabijani. Tak w drugiej połowie marca unicestwione zostały polskie wsie i osiedla wokół Derażnego i Chołoniewicz. W kwietniu mordy przybliżyły się pod Hutę i Wyrkę. Początkiem miesiąca wymordowali Dworzec. Doszło też 7 kwietnia do tzw. bitwy w Butejkach, wtedy to Polacy prewencyjnie zaatakowali stacjonujący tam duży oddział banderowców, w wyniku walki zginęło 16 członków samoobrony i 2 sowieckich partyzantów wspierających polski atak. W Wielki Piątek 23 kwietnia wymordowana została Janowa Dolina. Pętla wokół Huty i Wyrki coraz mocniej się zaciskała. We wsi zgromadziło się bardzo dużo uciekinierów z całej okolicy. Polskie wsie odcięte zostały od świata, pozostała im jedynie walka lub śmierć.
Przygotowania do zbrojnej obrony wsi.
Dowództwo, po odejściu ze wsi z partyzantami Konwerskiego (zginą on w niewyjaśnionych okolicznościach) objął chorąży Jan Szabelski, wprowadzając drakońską dyscyplinę. Tylko w ten sposób można było przeciwstawić się banderowcom i samoobronie wsi ukraińskich wspierającej swoimi siłami banderowców. Nowe siły i większe możliwości sprowadzili razem ze swoim przybyciem w maju uciekinierzy z Wilczego, podobnie wcześniej siły wzmocnione zostały przez Halinówkę. Już wtedy banderowcy nie mogli ot tak sobie zaatakować i zdobyć nasze samoobrony. A co było równie ważne samoobrony wspierane one były przez sowieckich partyzantów, przechodzących „Szlakiem Poleskim” z lasów Zwiero-Kotowskich na bagna Polesia.
Wokół Huty Stepańskiej zostały w przemyślany sposób wykonane fortyfikacje obronne. Utworzono 6 Sektorów obrony z dużymi bunkrami strzeleckimi, jako ich centrum. Kopano okopy i rozciągano druty kolczaste tworząc zasieki na wzór wojny sprzed ponad 20 lat, którą wszyscy dorośli mieli w pamięci. Wszystko działo się w atmosferze strachu związanego z nieprzerwanymi mordami banderowców w okolicy. Jednocześnie ciągle groziła ze strony Niemców pacyfikacja, za posiadanie broni. Wymagało to wielkich zabiegów, aby skutecznie ją kryć, a na wypadek nagłego ataku natychmiast mieć do dyspozycji.
Sądny Dzień, batalion pacyfikacyjny przybył zniszczyć wieś.
Nieprzerwany ciąg wydarzeń, jakie w czerwcu 1943 r. działy się w Hucie Stepańskiej i okolicy, zwiastował nadchodzący nieuchronnie koniec. Rozpoczęło się od złapania 9-ciu uzbrojonych sowieckich partyzantów, których posądzano, że to banderowcy i próbowano oddać w ręce Niemców. Kilka dni po tym, od strony Stydynia przez Omelankę weszła niemiecka kompania Wermachtu i zatrzymała się w Słonym Błocie. Niemcy patrolowali teren, a na drugi dzień odeszli do Stepania. Ich przyjście było bardzo niepokojące.
Za tydzień 16 czerwca, nastał „Sądny Dzień” dla Huty Stepańskiej. Wieś został otoczona przez batalion pacyfikacyjny. Kto mógł uciekł ze wsi, broń pochowano, a wszyscy z niepokojem oczekiwali następnych wydarzeń. Niemieccy żołnierze czekali na rozkaz pacyfikacji. W domu organisty Franciszka Józiuka obradował Sąd Wojenny. Niemcy zarzucali Hucianom wspieranie sowieckich partyzantów, ukrywanie Żydów, posiadanie broni ręcznej i maszynowej, napadów na ukraińskie wsie, łączności radiowej z Londynem i otrzymywanie zrzutów broni. Za to wszystko groziła całkowita zagłada wsi i egzekucja ludności.
Jako główny obrońca wystąpił Ks. dr Bronisław Drzepecki, biegle władający językiem niemieckim. Po kolei obalał wszystkie zarzuty, wskazując na prowokację ukraińską. Sąd nie podjął decyzji o pacyfikacji, jednak do końca nie dał wiary wyjaśnieniom i ostrzegł przed pomocą dla partyzantów, stwierdzając „Następnym razem pacyfikacja będzie bez sądu”.
Odchodzący Niemcy proponowali opuszczenie wsi, oferowali chętnym ochronę w drodze do stacji. Z okazji skorzystało kilkanaście rodzin, przeważnie uciekinierów z innych wsi. Odszedł min. dowódca VI Sektora obrony Leon Krokus, na którego miejsce mianowano 21 letniego Edwarda Pomerańskiego z Halinówki.[1]
Atmosfera trwogi i pobożności.
Po odejściu Niemców w Hucie nastała atmosfera wielkiej pobożności oraz pobudzona została nadziei na przetrwanie. Księża modląc się nieustannie z wiernymi, wezwali do zachowania ścisłego postu na resztę życia, w środę przed oktawą Bożego Ciała. Intencją tego postu było ocalenie z rąk banderowskich morderców. Dla upamiętnienia ocalenia wsi i ochrony przed bandami, postawiono po kilku dniach trzy krzyże z napisem „Jezu Ratuj Nas”. Ocalał jeden koło Słonego Błota, stoi do dziś, i jest naocznym świadkiem zagłady wsi.
W całej okolicy Polacy stawiali krzyże, miały za wstawiennictwem Bożym uchronić ludność od nieszczęść. Święta wyczekiwane były z nadzieją, pokładaną w Opaczności Bożej, nie pominięto żadnego z nich. W okresie mordów banderowskich, kojarzyły się jednak z wielkim zagrożeniem. W święto Zwiastowania Pańskiego 25 marca banderowcy napadali na kolonie i wsie wokół Derażnego, w Wielkim Tygodniu wysadzali kościół w Stepaniu i mordowali Janową Dolinę. Nakładające się na siebie ważne święta Narodzenie Jana Chrzciciela i Boże Ciało 24 czerwca, Apostołów Piotra i Pawła 29 czerwca i odpust Najświętszego Serca Pana Jezusa 2 lipca, wydawały się być idealną datą dla banderowskiego ataku. Dla uspokojenia ludności w czasie procesji demonstracyjnie wzmacniano sektory obrony, a mężczyźni niebędący dotychczas w odwodzie kosynierów musieli przy sobie posiadać piki do obrony. Jednak procesja odbyła się bez incydentów. Obrońcy przygotowywali się ciągle do walki, ale banderowcy mieli chwilowo inne plany, nadchodził 11 lipca. Ostatnią uroczystością i pożegnalnym świętem był odpust parafialny, Najświętszego Serca Pana Jezusa, 2 lipca. Podobnie zabezpieczona, jak Boże Ciało.
Banderowcy tańcują 11 lipca.
Kilka dni później przyszła wiadomość radiowa o śmierci Wodza Naczelnego Władysława Sikorskiego, od strony wsi ukraińskich słychać było głośne dźwięki muzyki i piosenek partyzanckich. Demonstrowali w sposób jednoznaczny wrogość do Polaków, a ich radość była wielka. W Hucie Stepańskiej i Wyrce odbyły się Msze żałobne w intencji ojczyzny i tragicznie zmarłego Wodza. Niemcy już się nie pokazywali, Ukraińcy nie mieli wstępu do polskich wsi, więc księża mogli pierwszy raz zaryzykować tak radykalne uroczystości. Wśród modlących się zapanowała atmosfera żałoby i zagubienia, dotychczas kultywowana była nadzieja na odrodzenie Polski za sprawą opatrznościowej misji Wodza.
Jednak każdy kolejny dzień przynosił złudną nadzieję na uspokojenie sytuacji, ludzie mówili „Przecież Ukraińcy muszą tak jak i my kosić swoje zboża”. I nagle nieco się uspokoiło, przygasły nocami łuny pożarów od tygodni rozjaśniające niebo ze wszystkich stron. Na kilka dni przed 11 lipca zaprzyjaźnieni Ukraińcy, a było ich nie mało informowali, że banderowcy gdzieś pojechali furmankami. Jednak w kwatermistrzostwie banderowskim w Hutwinie i Stydyniu Wielkim przygotowania do karmienia dużej ilości ludzi trwały ze wzmożoną siłą. Zabijane były świnie i wędzone niekończące się pęta kiełbas. Bimbrownie gnały beczki samogonu, aby zabawa była jak się patrzy. Pracujący przy tym ludzie mówili „Szykuje się jakieś wielkie weselisko, chłopcy (tj. banderowcy) będą tańcować.”[2]
Nie było łączności ze światem, nikt nie wiedział o masowych mordach w odległych powiatach włodzimierskim, horochowskim, kowelskim i łuckim.
Nieuchronny atak zbliżał się gwałtownie.
Nadzieję na ocalenie studził jednak konny zwiad huciański, operujący daleko pomiędzy ukraińskimi wsiami. Informacje o przemieszczaniu się oddziałów banderowskich pod Hutę Stepańską zabierały spokój. W czasie jednego z wypadów zwiadowcy zdołali pojmać i sprowadzić do Huty furmana, który na chwilę odstał od kolumny banderowskich wozów jadących od strony Czernyża w kierunku Stydynia Wielkiego. Wóz wypełniony był łupami z jakiejś napadniętej i obrabowanej polskiej miejscowości. Przesłuchiwany dokładnie zdał relację o trasie przejazdu i planach banderowców. Ze względu na to, że widział pozycje obronne w Hucie Stepańskiej, które były ukrywane w największej tajemnicy, dowództwo podjęło decyzję o rozstrzelaniu furmana, rozkaz został wykonany. Wszyscy Ukraińcy wiedzieli, że żaden z nich nie wyjdzie żywy z Huty Stepańskiej, w ten sposób zabezpieczano się od szpiegów. Okrucieństwa banderowskich mordów, wymuszały na samoobronie takie trudne decyzje. Chodziło o życie ponad 4000 osób osaczonych i skazanych na walkę o przeżycie. Wsie, które nie stworzyły samoobrony, przestawały już istnieć.
Ostatecznym potwierdzeniem planu ataku było złapanie w Wyrce banderowskiego zwiadowcy, który podkradał się ostatniej przed atakiem nocy, pomiędzy polskimi pozycjami. Członkowie samoobrony wyciągnęli z niego wszystko, co wiedział, mówił z nadzieją na darowanie życia. Został jednak samowolnie zabity, bez wiedzy dowództwa. Dokonali tego z zemsty obcy, którzy razem z rodzinami ukrywali się w Wyrce, a ich domy były popalone, mieli też pomordowanych w swoich rodzinach. Dowódca na przyszłość zakazał takiej samowoli, karcąc egzekutorów.
Atak na Hutę Stepańską i Wyrkę.
Banderowcy atak na Hutę Stepańską rozpoczęli z nastaniem ciemności 16 lipca 1943 r. tj. w święto Matki Boskiej Szkaplerznej. Wystrzelone race świetlne dały sygnał do ataku. Już wcześniej wielki dzwon im. Piotr-Paweł alarmował ludność, bo od strony północnej widać było łuny za Wyrką, to paliły się domy koło Sosznik. Teren zupełnie równinny pozwalał dokładnie określić miejsce i odległość pożarów. Jako punkt obserwacyjny służyła wysoka wieża na kościele. Na rejon samoobrony Wyrki banderowcy atakowali z innego kierunku; Werbcza Wielkiego, Horodzca, Romejek i Polic.
Atak banderowski wyglądał strasznie. W łunach palących się, pojedynczych domów widać było nieprzebraną masę „czerni”. Szli jak powolna nawała, w rękach trzymając widły, siekiery, szpikulce osadzone na drzewcach. Okrzyki hura, hura, ryzać lachów, hura, hura, paraliżowały obrońców. Według wiarygodnych relacji i tego, co udało mi się ustalić plan banderowców był następujący; pozorowany atak miał odwrócić uwagę od głównego kierunku natarcia.[3]
Atak pozorowany szedł od strony Stepania poprzez Kamionkę Nową prosto na I Sektor (pierwszy), jego celem było wyciągnięcie obrońców z innych sektorów i udaniem się do pomocy zaatakowanym. Podstęp się nie udał, I Sektor odparł atak, a pozostałe Sektory pozostały na stanowiskach i podjęły walkę.
Główny zmasowany atak kierował się od strony Rudni, poprzez Lady w kierunku II Sektora obrony przechodząc obok uzdrowiska Słone Błoto. Dowódca sektora zabronił strzelać z oddali, a w tym czasie masa „czerni” zalewała łąki nad rzeczką Gołubicą. Kiedy banderowcy byli już w odległości mniejszej jak 200 m, ktoś z obrońców poderwał się do ucieczki, a za nim ruszyła większa część z kilkudziesięciu osobowej obsady bunkra. Zdołano jednak opanować panikę i zawrócić uciekinierów z powrotem do okopów. Wielką w tym rolę odegrał Franciszek Pomerański i bracia Tkaczyki z kol. Ładesa. Jednocześnie Janek Drozdowski z lkm-mu (lotniczy karabin maszynowy, wymontowany z zestrzelonego niemieckiego samolotu) rozpoczął ostrzał atakującej hordy banderowskiej. Za każdym wystrzałem ustępował strach, do tego na pozycję wracali ci, których zdążyli wcześniej uciec.
Nikt już nie myślał o ucieczce, obrońcy zrozumieli, z kim walczą. Banderowcy od miesięcy napadający i mordujący bezbronnych oraz wspierający ich „siekiernicy” nie byli tacy straszni. Co innego zamordować kogoś bezbronnego w nocy i spalić słomą kryte chaty, a co innego atakować uzbrojonego, potrzeba było odwagi, a tej nie mieli. Los Huty i zgromadzonej tam ludności zależał w tamtym momencie od ilości pozostającej obrońcom amunicji, a tej gwałtownie ubywało.
Tak minęła straszna noc ataku, o świcie całonocne walki ustały.
Upadek Wyrki i odwrót obrońców do Huty.
Ze względu na wcześniejsze przygotowanie stanowisk do obrony, ataki odpierane były z niewielkimi stratami. Bunkry wokół Huty doskonale zdały egzamin, grad kul nie czynił wielkich spustoszeń. Dla ochrony ludzi, ufortyfikowano piętrową, murowaną szkołę, czyniąc z niej szpital i miejsce dla matek z małymi dziećmi i starców. Na placu szkolnym ogrodzonym siatką metalową wykopane były rozległe schrony ziemne, mogące pomieścić wielką ilość ludności.
Dowództwo samoobrony nie przewidziało jednak napływu uciekinierów z rejonu Wyrki. Nikt nie przypuszczał z jak wielką skalą ataku banderowskiego przyjdzie się mierzyć obrońcom. Plan zakładał, że na wypadek ataku na jakąś wieś inne przyjdą jej z pomocą, a banderowcy naraz zaatakowali wszystkie. Rozlegle położona Wyrka nie była w stanie się obronić, związała jednak w najgorszym momencie walk połowę sił banderowskich, co dało szansę obrony dla Huty.
Kiedy uciekinierzy z Wyrki przybyli nakazano kopać następne schrony. Prace szły bardzo szybko i już po kilku godzinach wszyscy znaleźli w nich miejsce. Niebyły one jednak zabezpieczone od góry, chroniły jedynie od ostrzału karabinowego. Banderowcy przy ataku używali również moździerza, a każdy wybuch budził grozę.
W czasie walki ciężko raniony w nogę został dowódca Jan Szabelski, co mocno zaciążyło nad zaistniałą sytuacją. Leżąc na wozie wydawał rozkazy w tej sytuacji zaistniała potrzeba powołania nowego komendanta. Ostatnim jego istotnym do obrony rozkazem było zaciśnięcie pierścienia obrony do centrum wsi, a tym samym wycofanie obrońców z odległych stanowisk. Był to rozkaz bardzo trafny i pozwolił na dalszą obronę.
Zbieranie zamordowanych i zbiorowy pogrzeb.
Poranek 17 lipca rozpoczął się spokojnie. Banderowcy wycofali się do Rudni i tam przygotowywali do następnego ataku, ściągając dodatkowe siły „czerni” z okolicznych wsi. Zganiali na powrót „czerń” która wbrew rozkazom rozeszła się do domów. Albowiem niewielka jej ilość przybyła pod Hutę z własnej woli, lecz z przymusu, przypędzona karabinami banderowców. Jednocześnie Hucianie wyszli na przedpola zbierać od zabitych banderowców broń i amunicję. Czesław Piotrowski walczący w I Sektorze podaje liczbę zabitych Ukraińców na ponad 30. Dane opisane przez Ukraińców w „Lytopisach” tom 2 i 5, wydanych w Toronto niewiele mają wspólnego z prawdą, a więcej z tworzonym kultem banderowskim.
W tym czasie Hucianie rozpoczęli zbierać trupy z okolicy, tam gdzie można było bezpiecznie dotrzeć. Od strony Zakuścia przywieziono 10 ciał, kilkanaście z za rzeczki Gołubicy, a 17 z Kamionki Nowej wyciągniętych z domu Bronisława Hadama. 5 osób zakłutych wyciągnęli ze schronu Alojzego Sawickiego min. żonę Antoniego Skrzybalskiego, Genowefę i 9 miesięcznego Ludwika. Przywieziono zamordowane córki Hieronima Konwerskiego, Janinę i Wandę. Zabitego w czasie zwiadu Sulikowskiego z Borowej, Babcię Michalinę Kuczyńską, wiejską znachorkę i akuszerkę oraz dziesiątki innych. Zwłoki zwożone były do Domu Ludowego (obecnie w tym miejscu stoi dom W. P. Krota), tam myto pokrwawione ciała, rozpoznawano i przygotowywany był pogrzeb. Większość zginęła od ciosów siekiery lub wideł, niektóre zwłoki nie miały swoich członków. Ile osób zamordowanych nie przywieziono trudno powiedzieć, ale było ich z cała pewnością dużo. O losie wielu ludzi i całych rodzin wszelki słuch zaginą na wieki. W zbiorowej mogile położono jednocześnie ponad 100 osób.
Stefan Pałka dobija umierającą w męczarniach córkę.
Szczególnie dramatyczny był pochówek żony i córki Stefana Pałki z Sosznik. Do Huty Stepańskiej uciekli w czasie napadu na kolonię. Stefan jak i inni mężczyźni włączył się natychmiast po przybyciu do samoobrony. Jego żona i córki siedziały w prowizorycznych schronach, koło szkoły, a On był na stanowisku bojowy. Alfreda starsza córka Stefana, usłyszała nadlatujący pocisk z nieba i za chwilkę nastąpił wybuch, który poranił jej nogi. Z boku leżała poraniona mama, Helena (z domu Redest), Alfreda chciała Ją podnieść, ale mama powiedziała żeby ratowała siostrę Krysię, mającą 3 latka. Za chwilę przybiegł jej tata z chłopcami z samoobrony, bo widział gdzie spadł pocisk. Zabrał z nimi żonę i córkę, ponieśli je do szkoły, gdzie był szpital polowy. Alfreda szła za nimi, trzymając za rękę umierającą mamę, która żyła jeszcze kilka minut. Siostrę Krystynę jedynie owinęli w szmatę i kazali zabrać, jak wynosili Ją z sali opatrunkowej to wołała, że chce do Mamy. Miała całkowicie porozrywane wnętrzności, bardzo się męczyła, to trwało długo. Traciła przytomność i z powrotem zaczynała jęczeć z bólu. Ojciec prosił, aby ktoś dobił umierającą córkę, nikt tego jednak nie zrobił. Jeden z obrońców dał mu karabin, a On sam strzelił i zakończył męki córki. Sam szukał śmierci i zgina niedługo po córce.
Inni znów opowiadali, jak jedna matka przyniosła dwoje zabitych małych dzieci, położyła je przy innych trupach i poszła po następne zamordowane dzieci. Czy przyszła nikt tego nie wie?
Następna noc walki.
Następna noc 17 VII przebiegła w zaciętych walkach. Banderowcy w jednym z ataków wdarli się pod sam Dom Ludowy, odległy około 100 m od kościoła, uciekać nie było gdzie. Jedna z kobiet układała obok siebie małe dzieci i mówiła „Niech nas zabiją razem pod kościołem”. Te słowa zapadły w pamięci Mirosława Czarneckiego, który tam leżał i czekał na śmierć. W tym czasie Hucianie z zaciętością odparli i ten atak.
Wśród banderowców było bardzo dużo obcych, którzy nie znali w ogóle terenu, obrońcy z niedowierzaniem obserwowali jak po zatoczeniu koła ostrzeliwali sie na wzajem. Dwaj obcy banderowcy pobłądzili nocą i przyszli spokojnie pomiędzy obrońcami pod sam kościół gdzie zostali schwytani. Nikt by ich nie rozpoznał gdyby nie był, podwinięty lewy rękaw, taki mieli znak rozpoznawczy.[4]
Decyzja o opuszczeniu Huty Stepańskiej.
Nie było najmniejszych złudzeń, co do losu Polaków na wypadek klęski. Banderowcy z zemsty za własne straty dokonaliby masakry tysięcy ludzi. Już wieczorem 17 lipca dowództwo podjęło decyzję o opuszczeniu wsi, czekano tylko na stosowną do tego celu chwilę. Trudno wyobrazić sobie tamtą atmosferę, setki furmanek kłębiących się w centrum wsi i tysiące ludzi zatrwożonych o swój los. Po 2-ugiej w nocy ktoś rozpuścił wśród ludności plotkę, że obrońcy uciekli, a wieś jest niebroniona. Rzeczywiście nikt nie widział uzbrojonych, walczyli w okopach. Rozpoczęła się wtedy paniczna ucieczka około 1000 osób, w kierunku Rafałówki skończyła się tragicznie na moście za Wyrką, gdzie zginęła niewiadoma ilość z kolumny uciekinierów. Ich nabrzmiałe, poczerniałe ciała leżały na drodze i po polach, widział je na własne oczy mój Tata Szczepan, kiedy po dwóch tygodniach z lasów wyprowadzali niedobitków Niemcy. Gospodarze odsuwali je długimi drągami z drogi, bo konie nie chciały iść, taki był odór, że nie można było się do nich zbliżyć.
Kiedy z powodu braku amunicji, zapadła ostateczna decyzja o opuszczeniu Huty Stepańskiej 18 lipca 1943 r., przed kościołem stało kilkaset furmanek wypełnionych ludźmi, formowano kolumnę do wymarszu. Ustawiano obok siebie po kilka wozów, rozstawiano uzbrojoną obronę, gotową odeprzeć ewentualny atak. Z dyscypliną czekano na rozkaz wymarszu.
Doszło międzyczasie do ostrego konfliktu, co do kierunku odwrotu, część Hucian z Kopijami na czele optowała za przedarciem się do Przebraża i dalszego trwania na rodzinnej ziemi. Jednak trzeci z kolei dowódca, porucznik Kochański zadecydował kierunek do torów tj. na Grabinę, a co za tym szło opuszczenie Wołynia i wyjazd na roboty do Niemiec. Do torów było blisko, a do Przebraża daleko. Konflikt znalazł tragiczny finał w oddziale partyzanckim na „Zasłuczu”, wtedy Kochański wydał rozkaz zabić skrytobójczo 3 kuzynów Kopijów z Zaułka, najwaleczniejszych obrońców Huty Stepańskiej.
O 13.00, uciszył się gwar, zebrani jak fala rozpoczęli klękać, a oczy strwożonych ludzi zwróciły się pod kościół. Na wóz wstąpił Ks. Bronisław Drzepecki, udzielił wszystkim absolucji generalnej (in articulo mortis), kończąc słowami „Niech was błogosławi Wszechmocny Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty”. Na zebranych spłynęła wiara w szczęśliwy ratunek, a rozwinięte i podniesione chorągwie procesyjne wskazały drogę.
W tym czasie od strony Słonego Błota doszło do kolejnego ataku, samoobrona wsparta przez około 500 kosynierów odparła atak. Banderowcy i „czerń” rzucili się do ucieczki, a obrońcy dołączyli do wychodzącej kolumny. Jednocześnie rozpętała się wielka burza z piorunami, która postępowała za opuszczającymi Hutę, jakby ochraniając jej tyły. Tak Hucianie wyruszyli w nieznane, na zawsze opuszczając ojczystą ziemię.
Obowiązywał zakaz zabierania zwierząt, aby nie spowalniać kolumny. I wtedy wydarzyła się rzecz niezwykła, przy kolumnie zebrały się wszystkie wypuszczone, wolno chodzące krowy, wyczuwające swój los. Ruszyły za kolumną do końca wsi, a potem stanęły. Wielu świadków mówiło, że z ich oczu lały się łzy, jeszcze z oddali słychać było ich błagalny ryk. Podobnie, liczne w okolicy bociany już wcześniej, zaniepokojone o los swojego potomstwa zachowywały się dziwnie nienaturalnie. Próbowały jakby zmuszać do wcześniejszej nauki lotu swoje pisklęta i opuszczenia gniazd znajdujących się na słomianych dachach.
Przechodzący obok spalonych Hał, Hucianie dopadli i zabili Ukraińców rabujących zgliszcza. Przed nocą cała kolumna szczęśliwie dotarła pod Grabinę, gdzie uzyskali pomoc od Niemców z placówki osłaniającej tory. Komendant placówki Otto Symkowski okazał wiele życzliwości dla przybyłych Polaków.
Banderowcy wchodzą do opuszczonej Huty Stepańskiej.
Banderowcy ostrożnie weszli do opuszczonej Huty. Ku zmartwieniu „czerni” nie pozwolili rabować wsi. Sami rabowali i wspaniałomyślnie rozdawali po wsiach nędzne trofea zdobyczne. W następnych dniach wpuścili „czerń”, aby mogła zebrać ochłapy, pokrwawione poduszki, stare baniaki, nadpalone meble i złapać wypłoszone zwierzę.
Kościół został podpalony 19 lipca o świcie. Wsi jednak nie spalili, stała obrabowana do czasu przyjścia Armii Czerwonej w styczniu 1944 r. Wtedy Ukraińcy z Werbcza Wielkiego, Małego i Kryczylska zaczęli zasiedlać gospodarstwa. Na to banderowcy nie mogli pozwolić i w marcu 1944 r. spalili doszczętnie prawie wszystkie domy. Kilka domów banderowcy rozebrali dla siebie. Wielki i mały dzwon zostały zabrane, do Stydynia Wielkiego i zakopane, tak przeleżały do 1991 r. dziś dzwonią w tamtejszej dzwonnicy. Taki był koniec polskiej Huty Stepańskiej.
Dziś nie znam już żadnego żywego obrońcy Huty Stepańskiej i Wyrki. Niedługo poumierają Ci, którzy wtedy byli dziećmi. Pamięć o Wołyniu odejdzie razem z Nimi, zgaśnie jak znicz na grobie. Dlatego to opisuję, aby jakakolwiek pamięć przetrwała.
Janusz Horoszkiewicz
Kustosz Pamięci Narodowej
[1] Swój opis walk o Hutę Stepańską opieram w dużym stopniu na relacjach zebranych w 118 rozmowach dokumentalnych przeprowadzonych z E. Pomerańskim. Łącznie jednak relację zdało mi ponad 50 świadków.
[2] Drobiazgowy opis przygotowań do tego „Weseliska” przekazał mi Ukrainiec Aleksiej Witoszko, który jako banderowiec od wiosny do jesieni 1943 r. był oddelegowany do kwatermistrzostwa
[3] Moja, podkreślam słowo moja opinia opiera się na kilkudziesięciu różnych relacjach naocznych świadków w tym i banderowców. Posiłkowałem się też opracowaniami Cz. Piotrowski „Krwawe Żniwa ….” Toruń 2005 r. i E. Kwiatkowski „Życiorys Wołyniaka ….” Lublin 1992 r. Wspomnienia Antoniego Skrzybalskiego spisane odręcznie, a udostępnione mi przez jego córkę, oraz wspomnieniami Władysława Kurkowskiego cywilnego komendanta Huty Stepańskiej.
[4] Banderowcy zapewne zostali zabici, jednak żaden z moich świadków tego nie potwierdził. Nie ma jednak podstaw sądzić, aby żywymi ich wypuścili. Podróżując wokół Stanisławowa (obecnie Iwano-Frankowsk) widziałem po wsiach liczne pomniki z nazwiskami poległych banderowców. W miejscowości Chmiliwka k. Bohorodczan zapytałem przed laty starca „Gdzie to polegli wasi chłopcy”, a on stwierdził „Na Wołyniu” i zaczął opowiadać, co tam Polacy „wytwarzali”?