W Armenii wciąż wybuchają spontaniczne protesty wywołane straszliwą zbrodnią jaką było wymordowanie przez żołnierza-dezertera w mieście Giumri (dawnym Leninakanie) siedmioosobowej rodziny ormiańskiej, w tym także małych dzieci. Dezerter ten zbiegł z garnizonu rosyjskiego, stacjonującego w pobliżu. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że Armenia, pozbawiona dostępu do morza i otoczona wrogimi sobie krajami muzułmańskimi, czyli Turcją i Azerbejdżanem, godzi się od chwili odzyskania niepodległości w 1991 r. na funkcjonowanie na swym terytorium baz wojskowych Rosji.
Społeczeństwo ormiańskie domaga się wydania zbrodniarza władzom republiki. Jest to postulat słuszny, bo sprawcę tak okrutnego mordu sądzić powinny nie jego władze wojskowe, ale cywilne władze tego kraju, na terenie którego do mordu owego doszło. Taka zasada powinna być normą, choć wszystkie armie, które stacjonują na obcych terytoriach, próbują swoje prawa i swoje zasady stawiać ponad prawa danych państw.
Zbrodnia w Giumri będzie więc ogromnym testem tak dla władz Armenii, jak i dla relacji ormiańsko-rosyjskich.