Mama
Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, kto wierzy we Mnie, choćby i umarł żyć będzie – z Ewangelii wg św. Jana
Po długiej i ciężkiej chorobie 25 kwietnia 2011 r. zasnęła w Panu moja mama, Teresa Zaleska, córka Kajetana Jerzego Isakowicza i Janiny Aliny ze Sławińskich. Żyła 79 lat. Urodziła się i wychowała wraz ze swoją bliźniaczą siostrą w Krakowie. Jednak poprzez korzenie swojej rodziny związana była z Kresami Wschodnimi. Jeden z jej dziadków, Tadeusz Sławiński, artysta-rzeźbiarz i ceramik (ożeniony z córką ukraińskiego księdza), pochodził ze Lwowa; drugi zaś, Antoni Isakowicz, wywodził się z rodziny ormiańskiej z Pokucia, która przed wiekami poprzez Bałkany i Siedmiogród przybyła z Armenii. Wielu jej bliższych i dalszych krewnych było duchownymi, tak obrządku greckokatolickiego, jak i ormiańskiego, m.in. arcybiskup lwowski Izaak Mikołaj Isakowicz oraz ks. Leon Isakowicz ze Stanisławowa.
Dzieciństwo miała niełatwe. Jej ojciec zmarł tuż po wyjściu z obozu koncentracyjnego w Mauthausen w Austrii. Z kolei mieszkający z nią brat cioteczny, Jerzy Wacyk, żołnierz AK, za działalność w organizacji „Liga Walki z Bolszewizmem”, otrzymał od stalinowskiego sędziego karę śmierci. Po zdaniu matury drogi bliźniaczek rozeszły się. Jej siostra ukończyła matematykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, lecz ostatecznie wybrała życie zakonne i wstąpiła do zgromadzenia sióstr franciszkanek w Laskach pod Warszawą. Teresa studiowała slawistykę na tej samej uczelni. Tam też poznała Jana Zaleskiego, wygnańca z Monasterzysk na Tarnopolszczyźnie, za którego wyszła za mąż. Przez jakiś czas pracowała jako wykładowca w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Jednak ze względu na opiekę nad trójką małych dzieci (czyli nade mną i moimi siostrami, Danutą i Joanną, także bliźniaczkami) zrezygnowała z kariery naukowej, podejmując pracę nauczycielki języka polskiego w Seminarium Nauczycielskim, a następnie w Centrum Kształcenia Ustawicznego.
W stanie wojennym jako wicedyrektor owego Centrum przyjmowała do swojej szkoły siostry zakonne, kleryków z małych seminariów duchownych oraz uczniów wyrzucanych z innych liceów za działalność polityczną. Jeden z nich, Maciej Gawlikowski – kiedyś działacz Konfederacji Polski Niepodległej, a dziś reżyser filmowy – tak o niej napisał: „Kiedy «za politykę» wyleciałem z kolejnej szkoły z wilczym biletem, nie wahała się ani przez moment mnie przyjąć. Była niezwykle ciepłą, wrażliwą osobą, służącą pomocą wszystkim potrzebującym”. Inny z jej uczniów, były milicjant, napisał z kolei: „Nasza klasa była nadzwyczaj oryginalna, sami mundurowi. Połowa to milicjanci, a połowa to siostry zakonne, które uzyskiwanymi stopniami biły nas na głowę. Pani dyrektor nie czyniła jednak żadnej różnicy pomiędzy jednymi a drugim”. Matkowała przy tym wielu swoim uczniom, którzy – jak sama mówiła – mieli poplątane życiorysy. Równocześnie, po przedwczesnej śmierci mego ojca, wspierała jako wolontariuszka różne dzieła charytatywne, w tym zwłaszcza Zakład dla Niewidomych w Laskach, i udzielała się w swojej rodzinnej parafii pw. św. Mikołaja. Tego typu postawa nie mogła podobać się ówczesnemu kuratorium oświaty. W lutym 1987 r. zmuszono ją do natychmiastowego przejścia na emeryturę. Nie pozwolono jej nawet dokończyć lekcji w klasach, które lada moment miały zdawać maturę. Bardzo to przeżyła.
Nie zniechęciło jej to jednak do dalszej pracy społecznej. Gdy ćwierć wieku temu powstało krakowskie koła Towarzystwa Pomocy im. Adama Chmielowskiego we Wrocławiu, zaangażowała się w pomoc dla więźniów. Z kolei po powstaniu wspólnot „Wiara i Światło”, zwanych popularnie „Muminkami”, a następnie Fundacji im. Brata Alberta, pomagała jak mogła osobom niepełnosprawnym intelektualnie. Zawsze zapraszała ich do siebie na Wigilię i inne święta. Niektórzy wręcz zadomowili się u niej. Ci, co nie mieli swoich rodziców, mówili do niej po prostu „mamo”. Gdy w 1991 r. jej siostra, czując „zew krwi”, wyjechała na Ukrainę, aby pracować tam z niewidomymi, zaangażowała się także w kwestę na rzecz tego nowego działa. Sama też wyjeżdżała z pomocą do klasztorów franciszkanek w Charkowie, Żytomierzu i Starym Skałacie. Po raz pierwszy odwiedziła wówczas rodzinne strony swego męża i swych dziadków.
Przez ostatnie miesiące przebywała w szpitaliku w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach. Miała pełną świadomość nieuleczalności swojej choroby. Pomimo to zachowała pogodę ducha. W Wielki Piątek rozmawiała jeszcze z ks. kard. Kazimierzem Nyczem, który ją odwiedził. W Wielką Sobotę rano przyjęła sakrament chorych i wiatyk. Od tej pory była już nieprzytomna. Odeszła w drugi dzień świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Msza św. pogrzebowa odprawiona została w piątek 6 maja w kaplicy pw. Zmartwychwstania Pańskiego na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, po czym nastąpiło odprowadzenie do grobu rodzinnego. Zgodnie z życzeniem zmarłej nabożeństwo odprawione zostało w szatach liturgicznych nie czarnych czy fioletowych, ale białych, czyli wielkanocnych. W czasie pogrzebu zamiast wieńców i kwiatów zbierano datki na cele dobroczynne.