Kto jak kto, ale kard. Stanisław Dziwisz nie powinien wypowiadać się w sprawie lustracji. Jako metropolita krakowski w latach 2005 – 2016 blokował bowiem proces ujawniania dokumentów Służby Bezpieczeństwa, zwłaszcza tych akt, które dotyczyły Krakowa i Watykanu. Co było powodem tej blokady? Nie tyle strach przed ujawnieniem samych kontaktów z komunistyczną bezpieką, co strach przed ujawnieniem powodów tej współpracy. A powodami była nie tylko chęć zrobienia szybkiej kariery, ale i sprawy obyczajowe, w tym zwłaszcza na tle homoseksualnym. Te ostatnie dotyczyły wielu przyjaciół i współpracowników Kardynała np. duchowni oznaczeni pseudonimami „Junak” i „Rektor”. Szczególnie pierwszy z nich, choć jego działalność agenturalna była żadna, to po wyjeździe do Rzymu, gdzie błyskawicznie awansował, deprawacji młodych mężczyzn nigdy nie zaniechał.
W tej kwestii ks. kard. Stanisław Dziwisz, co piszę z przykrością, dobre samopoczucie swoich kolegów przedłożył ponad dobro powierzonej mu owczarni. W całkiem innym miejscu byłaby dzisiaj tak archidiecezja krakowska, jak i Kościół w Polsce, gdyby w 2005 roku rozpoczął się proces prawdziwego samooczyszczenia. A tak w sprawach skandali obyczajowych jest gorzej niż kilkanaście lat temu.
Co do ks. prof. Józefa Tischnera, to wspólnie z red. Wojciechem Bonowiczem (wprowadzenie ks. prof. Józef Marecki, Ewa Zając i dr. hab. Filip Musiał) pisałem o tym duchownym w książce „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej”. Jak na ironię, to właśnie tę książkę, która przedstawia zmarłego księdza profesora w pozytywnym świetle, Kardynał zwalczał nadzwyczaj zajadle. O czym to świadczy?
W tym kontekście czepianie się prof. Sławomira Cenckiewicza jest po prostu niepoważne. Sprawę trzeba bowiem wyjaśnić do końca, a nie ją „zaczarowywać”.