Maja babcia, sp. Rozalia Zaleska, urodzona w Korościatynie na Tarnopolszczyźnie, bardzo często wspominała bolesne wydarzenia, które miały miejsce 6 lutego 1945r. W tym bowiem dniu, a ściślej mówiąc w noc go poprzedzającą, w pobliskim miasteczku Barysz k. Buczacza do ludobójstwa polskiej ludności. Z rąk banderowców z UPA zginęło 135 Polaków, w tym wiele kobiet i dzieci.
Nie miał kto ich bronić, bo większość mężczyzny, wcielona bądź do II Armii Wojska Polskiego, bądź do Armii Czerwonej, szła tym czasie na Berlin. Z kolei Armia Krajowa, przetrzebiona przez NKWD, już wtedy nie istniała.
Ci co ocaleli zostali wywiezieni na Ziemie Zachodnie. W czasach PRL nie wolno było o tym mówić. Jedynie bliscy pomordowanych, w tym i moja babcia, zamawiali w tym dniu msze św. żałobne.
Obecnie też jest niewiele lepiej. Wspominanie pomordowanych Polaków nie jest bowiem poprawne politycznie, bo ponoć przeszkadza to dobrym relacjom z Ukraina. I także dobremu samopoczuciu tych, którzy ciągle wierzą, że poprzez zapomnienie można dojść do pojednania.
Oj, durnota, durnota, jak mówią Kresowianie.
Pomnik w Smardzowie k. Wrocławia …
…. wraz z ziemią pobraną z mogił w Baryszu.
Uroczystości w sierpniu 2013 r., zorganizowana przez sołtysa Edwarda Skibę (w środku) i potomków Baryszan.