Idealną okazją do wymordowania narodu ormiańskiego, czyli ostatecznego rozwiązania "kwestii ormiańskiej", stała się I wojna światowa. Eksterminacja Ormian była przygotowana wręcz drobiazgowo, a swym zasięgiem objęła całe imperium tureckie.
Turcja wraz z Niemcami i Austro-Węgrami znalazła się w obozie państw centralnych, walcząc od 1914 r. z Anglią i Francją, a przede wszystkim z Rosją. Imperium tureckie posiadało silną armię i liczny potencjał ludzki, ale pierwsze walki przybrały niekorzystny obrót. W grudniu 1914 r. Turcy ponieśli bolesną klęskę pod Samarykanysem. Wojska tureckie musiały wycofywać się przed zwycięskimi Rosjanami na Zakaukaziu oraz przed Anglikami w Środkowym Wschodzie. Z kolei w lutym i marcu 1915 r. na Dardanelach, czyli tuż obok Stambułu, wylądował desant angielsko-francuski. Widmo przegranej wojny zajrzało w oczy władz tureckich. Desant był nieudany i zakończył się w ostateczności porażką aliantów, ale w opinii niektórych historyków stał się wraz z ofensywą rosyjską "kropką nad i" w podjęciu decyzji o zagładzie 2-milionowej społeczności Ormian. 
Egzekucje starszyzny ormiańskiej na rynku miejskim.
Zagłada narodu Pretekstem eksterminacji miała być ewakuacja ludności cywilnej w Armenii Zachodniej przed zbliżającymi się wojskami rosyjskimi. Od samego początku chodziło nie o ewakuację, ale o masakrę ludności ormiańskiej. 15 kwietnia 1915 r. rząd turecki wydał decyzję o rozpoczęciu masakry. 24 kwietnia policja turecka aresztowała w Stambule około 800 Ormian, głównie duchownych, nauczycieli, lekarzy, prawników i innych przedstawicieli inteligencji, w tym też posłów do tureckiego parlamentu. Wkrótce aresztowania sięgnęły 2000 osób, które zostały wywiezione w głąb Turcji i zgładzone. Data tej akcji przyjmowana jest od lat przez Ormian jako Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa Ormian. W tym dniu czci się wszystkie ormiańskie ofiary w Turcji, niezależnie od roku ich śmierci, począwszy od 1895, a skończywszy na roku 1923 roku.
Głównym wykonawcą zbrodni stała się Organizacja Specjalna, czyli konna żandarmeria, przeznaczona pierwotnie do działań wojennych z Rosją. Formowanie tych oddziałów otoczono tajemnicą. Były one finansowane i dowodzone przez kierownictwo ruchu Młodych Turków. Pierwszym etapem realizacji zbrodniczego planu było wymordowanie 60 tys. żołnierzy tureckich, przyznających się do narodowości ormiańskiej. Ormianie bowiem, jako poddani sułtana, byli mobilizowani do armii, walcząc mężnie na wszystkich frontach. Z jednostek frontowych, niejednokrotnie wprost z okopów, przenoszono ich w głąb kraju do batalionów roboczych. Żołnierzom wcielanym do tych batalionów, w tym też oficerom, odbierano broń oraz traktowano jako więźniów i niewolników. Następnie zmuszano ich do pracy w wyjątkowo ciężkich warunkach, głównie przy budowie dróg i linii kolejowych. Po wykonaniu przewidzianych zadań żołnierze z batalionów byli rozstrzeliwani przez oddziały Organizacji Specjalnej. Z kolei wstępem do wymordowania ludności cywilnej był administracyjny nakaz oddania posiadanej broni. Pod pretekstem uchylania się od realizacji zarządzeń aresztowano wszystkich, którzy, zdaniem władz, mogliby stać się przywódcami oporu lokalnych społeczności.
Na wiosnę 1915 r. rozpoczęto usuwanie ludności ormiańskiej drogą deportacji. Konieczność wysiedlenia dawała się uzasadnić sytuacją wojenną i pozwalała uniknąć niebezpieczeństwa stawienia oporu przez Ormian. Deportacja obejmowała wszystkich bez względu na wiek. Regułą było oddzielanie dorosłych i sprawnych fizycznie mężczyzn od pozostałej ludności. Tych pierwszych mordowano na miejscu, a śmierć przez zakłucie bagnetem lub powieszenie należała do najłagodniejszych. 
Lekarze ormiańscy, obdarci ze skóry i powieszeni głową w dół (z tyłu żołnierze tureccy). Pozostałe osoby, a więc kobiety, dzieci i starców, formowano w piesze kolumny, które pod nadzorem oddziałów Organizacji Specjalnej kierowano do zaplanowanych punktów zbornych. Trasy przemarszu i ich organizacja były tak organizowane, aby maksymalnie zmniejszyć szanse przeżycia Ormian. Deportowani nie mieli żywności ani wody, ani jakiejkolwiek opieki medycznej. W czasie marszu dopuszczano się też wyjątkowych okrucieństw; dzieci mordowano na oczach rodziców, palono żywcem młodych chłopców. Szczególne okrucieństwo oprawcy okazywali wobec kobiet w stanie błogosławionym, którym rozpruwano brzuchy i wyrywano z łona nienarodzone dzieci.
Ludzie w czasie marszu masowo ginęli z wyczerpania. Ci, którym udało się przetrzymać, ostatecznie trafiali na pustynię na terenie obecnej Syrii i Iraku, gdzie wkrótce umierali w straszliwych męczarniach z głodu i pragnienia. Zbrodnia została zakończona w lipcu 1915 roku, a jej ofiarą padło około 1,5 miliona osób. W ciągu trzech miesięcy - jak ogłosił Tallat Pasza, turecki minister spraw wewnętrznych, jeden z odpowiedzialnych za mordy - ostatecznie rozwiązano w Turcji "kwestię ormiańską", czego sułtanowi Abdul Hamidowi II, zwanemu Krwawym, nie udało się dokonać przez 30 lat.

Żołnierze tureccy fotografujący się nad stosami swoich ofiar.
Martyrologia Kościoła Szczególne okrucieństwo oprawców dotknęło także duchownych, tak Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego, jak Kościoła katolickiego obrządku ormiańskiego. 15 czerwca 1915 r. w Mardinie za odmowę przejścia na islam Turcy zamordowali biskupa ormiańskokatolickiego Ignacego Maloyana, którego w 2001 r. Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił błogosławionym. W Dżarberkir spalono żywcem archimandrytę Czekhlariana, biskupów z Siwas poddano z kolei torturze przybicia podków do bosych stóp. Wielu innych biskupów, kapłanów i zakonników ormiańskich zamęczono w niemniej okrutny sposób. Wiele zakonnic oraz żon i córek księży (w Kościele apostolskim nie ma celibatu) przed zamordowaniem gwałcono. Oprawcy tureccy po wymordowaniu duchownych masowo burzyli kościoły i klasztory, palili szaty i sprzęty liturgiczne oraz święte księgi, będące często bezcennymi zabytkami średniowiecznego piśmiennictwa.
Ocalałe zabudowania sakralne zamieniano na meczety lub na stajnie, a torturowanych Ormian zmuszano do deptania świętych krzyży ormiańskich - "chaczkarów". Wiele świeckich osób przymuszano także do przejścia na islam lub proponowano wyrzeczenie się chrześcijaństwa w zamian za uratowanie życia. Z całej społeczności ormiańskiej zgodziło się na to zaledwie kilka tysięcy osób. Wiele dzieci wysyłano do sierocińców w głębi kraju, gdzie były turczone. Dziewczęta wysyłano do haremów, a młode wdowy po pomordowanych siłą powtórnie wydawano za mąż, tym razem za muzułmanów.

Ofiary "marszów śmierci"
Watykan nie milczał Wszystko to działo się za akceptacją Niemiec, które o ludobójstwie były informowane przez swoich oficerów łącznikowych i doradców wojskowych. Niemcy nie tylko akceptowały, ale i popierały tę zbrodnię, która, ich zdaniem, była na niekorzyść Rosji i innych państw Ententy. Z kolei państwa Europy Zachodniej też znały zasięg i rozmiar rzezi, ale w tej sprawie nie zrobiły nic. Deklaracja zaś Rosji, Anglii i Francji z 24 maja 1915 r. pozostała tylko pustym, nic nieznaczącym, gestem. Co więcej, prasa wielu państw przemilczała całą sprawę. Tylko nieliczni zdobywali się na odwagę. Do nich należał Papież Benedykt XV, który jak mógł wstawiał się za mordowanym narodem i pomagał ocalałym uchodźcom przybywającym do Europy. 1 sierpnia 1917 r. wydał notę, w której wzywał kraje biorące udział w wojnie światowej do zawarcia pokoju. W nocie tej upomniał się też o prawa różnych narodów, w tym ormiańskiego. Ormianie, i to nie tylko katolicy, pamiętają do dziś o tym dzielnym Papieżu. Dwa lata temu pamiątkowa tablica ku czci Benedykta XV została wmurowana w Erewaniu. W mordach Ormian wzięli udział także Kurdowie, którzy następnie w dużej mierze zasiedlili tereny po pomordowanych w Armenii Zachodniej. Warto zaznaczyć, że historia obeszła się z Kurdami okrutnie. Po wymordowaniu bowiem Ormian Turcy wzięli się również za nich. Są dziś największym narodem na świecie nie mającym swego państwa. W pogromach nie wzięli natomiast udziału muzułmańscy Arabowie, a takie kraje jak np. Egipt stały się schronieniem dla ormiańskich uciekinierów.
Rozproszeni
Uniknęło zagłady około kilkaset tysięcy Ormian, którzy zdołali przedostać się do Armenii Wschodniej, należącej do Rosji, lub dotrzeć do portów morskich, a stamtąd do Europy lub Ameryki. Wielu z nich, tak jak 30 lat później mieszkańcy Warszawy, chwyciło za broń lub walczyło w obronie swoich najbliższych dosłownie gołymi rękami. Na przykład we wspomnianym wcześniej mieście Wan w Armenii Zachodniej jego mieszkańcy stawili Turkom zbrojny opór, uniemożliwiając deportację. W maju 1915 r. wybawiły ich wojska rosyjskie i ochotnicy ormiańscy. Tyle szczęścia nie mieli np. mieszkańcy miasta Szaban-Garansaru, których po miesięcznym oblężeniu Turcy wymordowali co do jednej osoby. Ormiańskim Zbarażem stała się Góra Mojżesza na wybrzeżu Morza Śródziemnego koło Aleppo w Syrii. Tutaj zaciekle przez wiele miesięcy broniły się tysiące Ormian. Turkom pomimo przewagi nie udało się zdobyć góry. W wrześniu 1915 r. obrońców ewakuowały okręty francuskie i był to, niestety, wyjątkowy przypadek udzielenia pomocy przez aliantów zachodnich. Heroiczna obrona opisana została w książce Franciszka Werfla "Czterdzieści dni Musa-dah", będącej bestsellerem lat międzywojennych. Ludobójstwo trwało na dobrą sprawę do końca I wojny światowej, a następnie w okresie walk na Kaukazie, czyli do 1921 r. Jego ostatnie akordy w postaci rzezi Ormian w Baku w Azerbejdżanie opisał Stefan Żeromski na pierwszych stronach "Przedwiośnia". Niestety, adaptacja filmowa powieści, dokonana przez Filipa Bajona, starannie zniekształciła przyczyny i okrucieństwo tej zbrodni.

Dziecko ormiańskie zagłodzone na śmierć.
Zbrodnia bez kary Ludobójstwo przemieniło żyzne tereny Armenii Zachodniej w jałowe pustkowia, które w następnych latach zasiedlano ludnością muzułmańską, w tym też Kurdami. Przestały istnieć całe miasta i wioski. Wraz z nimi upadło rolnictwo i przemysł. Szerzył się głód i choroby zakaźne. Z powierzchni ziemi zniknęła większość diecezji i parafii ormiańskich, tak apostolskich, jak i katolickich. Zniknęła też znaczna część pomników przebogatej kultury ormiańskiej. Tysiące emigrantów rozproszyło się po całym świecie. Najwięcej osób trafiło do Francji, a zwłaszcza do amerykańskiej Kalifornii, przypominającej klimatem Armenię. Do Polski przybyło z kolei kilku ocalałych księży ormiańskich z Azji Mniejszej, sprowadzonych do pracy duszpasterskiej we Lwowie przez arcybiskupa Józefa Teodorowicza.
Niepodległości nie odzyskała także Armenia Wschodnia, choć traktat podpisany 17 sierpnia 1920 r. w Sevres we Francji gwarantował powstanie państwa ormiańskiego. Traktat ten, podpisany także przez Polskę, pozostał jednak tylko na papierze. Po krwawych bowiem walkach, wygranych przez bolszewików, Armenia Wschodnia znalazła się w obrębie Związku Sowieckiego. Niepodległość uzyskała dopiero w 1991 r., warto jednak pamiętać, że obecna republika to zaledwie 10 proc. dawnego terytorium zamieszkałego przez Ormian, a zdecydowana cześć narodu ormiańskiego przebywa na emigracji. Poza granicami państwa znalazła się także święta góra Ormian, Ararat.
Zbrodnia na narodzie ormiańskim nigdy nie została osądzona i ukarana. Bezkarni pozostali mordercy zarówno z rządu tureckiego, jak i z Organizacji Specjalnej, prekursorki hitlerowskich i stalinowskich oddziałów pacyfikacyjnych. Nie było dla nich Norymbergi lub Hagi. Większość z nich umarła w spokoju, ciesząc się do końca swych dni majątkami zrabowanymi Ormianom. Niektórzy zginęli w zamachach dokonanych przez bojowników ormiańskich. Na przykład wspomniany minister Talaat Pasza został zabity przez zamachowca w Berlinie w 1921 r.
Niepotępienie ludobójstwa utorowało drogę innym zbrodniom, dało poczucie bezkarności zbrodniarzom. W 1939 r. Adolf Hitler, wysyłając do Polski wojska niemieckie, zezwalał im na okrucieństwo wobec ludności podbijanego kraju, mówiąc "bo któż obecnie pamięta o eksterminacji Ormian w Turcji". Z kolei współczesne badania historyczne wykazują, że na oprawcach tureckich wzorował się Józef Stalin, dokonując od połowy lat 30. eksterminacji Narodu Polskiego, najpierw na Ukrainie, później w samej Polsce. Na sprawdzonych wzorach tureckich była też oparta w latach 40. stalinowska eksterminacja muzułmańskich Tatarów na Krymie czy Czeczeńców na Kaukazie. Również holocaust Żydów dokonany przez Niemców w wielu szczegółach przypominał ludobójstwo zaplanowane przez Turków, z tym że piesze marsze zastąpił transport kolejowy, a pustynię - obozy śmierci.
Niewygodna prawda
Rząd turecki do dzisiaj nie chce przyznać się do ludobójstwa Ormian. Z jednej strony stara się przemilczeć te wydarzenia, a z drugiej, zmuszony już do oficjalnych wystąpień, zniekształca fakty, fałszuje liczbę ofiar i bagatelizuje okrucieństwo zbrodni. Cynizm i hipokryzja poszczególnych tureckich ekip rządowych wynika z poczucia bezkarności. Turcja bowiem doskonale wie, że wobec strategicznego położenia kraju o jej względy muszą zabiegać nawet mocarstwa. Tak było w okresie międzywojennym i po II wojnie światowej, gdy Turcja przez wiele lat stanowiła wschodnią flankę NATO. Tak też jest i obecnie, bo ze względu na konflikty i wojny na Bliskim i Środkowym Wschodzie kraj ten stanowi nadal ważne ogniwo sojuszu wojskowego.
Smutny jest fakt, że również rządy innych państw milczą na temat tej zbrodni. Prawda o masakrach chrześcijan, ze względu na wspomniane sojusze wojskowe i zabiegi dyplomatyczne, jest bowiem bardzo niewygodna. Poza tym, tzw. poprawność polityczna, obowiązująca w zlaicyzowanym świecie wcale nie nakazuje ujmować się za prześladowanymi chrześcijanami. Do tej pory więc ludobójstwo Ormian potępiło oficjalnie tylko kilka państw, a z krajów NATO jedynie Włochy, Grecja, Belgia i Francja. Ten ostatni kraj dokonał tego dopiero w 1999 r. i to pod ogromnym naciskiem licznej diaspory ormiańskiej, z której pochodzi m.in. pieśniarz Charles Aznavour. Pozostałe parlamenty i rządy milczą. Milczy też największe mocarstwo światowe, Stany Zjednoczone, powiązane z Turcją sojuszami wojskowymi. Ludobójstwo uznało jedynie 10 z 52 stanów USA. Także prezydent Ronald Reagan, ale nie jako głowa państwa, oświadczył, że świat nie może zapomnieć o trzech zbrodniach popełnionych w XX wieku, czyli o ludobójstwach na Ormianach, na Żydach i na mieszkańcach Kambodży.
Ze względów politycznych milczy także polski parlament. Od 1989 r. ani Sejm, ani Senat nie miał dość odwagi cywilnej, aby podjąć stosowną uchwałę z okazji rocznicy ludobójstwa. I nic nie wskazuje na to, aby miało się coś zmienić. Zwłaszcza że obecny rząd jak może kokietuje Turcję, czego przykładem są wypowiedzi obecnego premiera Leszka Millera w czasie niedawnej wizyty w państwie tureckim.

Papież Jan Paweł II i katolikos Garegin II w Mauzoleum Ludobójstwa Ormian w Erywanie - 27 września 2001 r.
Pozostali wierni Dlatego też tym bardziej prawdziwe i wyraziste są słowa Ojca Świętego Jana Pawła II, który 9 listopada 2000 r. w Watykanie wraz z katolikosem ormiańskim Gareginem II podpisał oświadczenie stwierdzające, że "na początku XX wieku ludobójstwo popełnione na Ormianach stało się zapowiedzią dalszych okropności tego wieku. Dwie kolejne wojny światowe, niezliczone wojny lokalne i z rozmysłem organizowane masakry spowodowały śmierć miliona wiernych". W ten sposób po raz pierwszy określenie "ludobójstwo Ormian" znalazło się w dokumencie watykańskim.
W tym samym dniu obaj zwierzchnicy kościelni wyjaśnili wszystkie dotychczasowe spory teologiczne, dzielące Kościół ormiański od katolickiego. Choć nie ma jeszcze pełnej jedności, to jest ona bardzo blisko. Napisano bowiem we wspólnej deklaracji: "Uznajemy także, że zarówno Kościół Katolicki, jak i Ormiański posiadają prawdziwe sakramenty, nade wszystko zaś - na mocy apostolskiej sukcesji biskupów - kapłaństwo i Eucharystię. (...) Kościół Katolicki i Kościół Ormiański są spadkobiercami długiej historii wzajemnego szacunku i uważają, że ich odmienne tradycje teologiczne, liturgiczne i kanoniczne nie są sprzeczne, ale się wzajemnie uzupełniają".
Rok później, 26 września 2001 r., Papież Jan Paweł II w czasie historycznej pielgrzymki z okazji 1700. rocznicy chrztu Armenii odwiedził Mauzoleum Pamięci Ofiar Ludobójstwa Ormian, czyli "Twierdzę Jaskółki" w Erewanie, zwaną po ormiańsku Cycenrnokaberd. Nad wiecznie palącym się ogniem, w obecności katolikosa Garegina II oraz w obecności ormiańskich księży, apostolskich i katolickich, wypowiedział następujące słowa modlitwy: "Wysłuchaj, o Panie, jęku, który wznosi się z tego miejsca, jęku zmarłych z otchłani Metz Yewgern, krzyku niewinnej krwi, która woła jak krew Abla, jak Rachel płacząca nad swymi dziećmi. (...) Spójrz na naród tej ziemi, który dawno położył w Tobie nadzieję, który przeszedł przez wielki ucisk i nigdy nie przestał być wierny".

Wieniec od Jana Pawła II. Po tej modlitwie Ojciec Święty wraz ze wszystkimi, niezależnie od ich wyznania, odmówił "Hajr mer - Ojcze nasz" oraz wysłuchał w skupieniu pieśni "Ave Maryja", wykonanej przez Charlesa Aznavoura. Na zakończenie Jan Paweł II zasadził w pobliskim Parku Pamięci zielone drzewo, symbol życia i nadziei. Udział w tych wydarzeniach w "Twierdzy Jaskółki" był jedną z najbardziej wzruszających chwil w życiu, jaką dane było przeżyć niżej podpisanemu.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
|